To jest jak nurkowanie bez butli tlenowych. Wypływasz na bezpieczne miejsce, nabierasz siły, łapiesz oddech i znowu się zanurzasz, głową w dół przed siebie. Tak. Marrakesz to nie jest miasto, które powali architekturą, góruje nad nim prastary minaret, a wszystko jest w kolorze spalonego Słońcem różu. Bo Marrakesz to nie są widoki, to przeżycie.
Trz’a mieć swojego szpiona, który parzy herbatkę
Trzeba mieć trochę szczęścia i poznać kogoś z wewnątrz i wtedy ma się swoją przystań. Taką atmosferę oferuje hostel Waka-Waka, gdzie pracownicy podejściem i atmosferą zwalą człowieka z nóg. Nie chodzi o to, że jest tani, ani o to, że jest w centrum, ale chodzi o atmosferę. Na gości zawsze czeka legendarna marokańska herbata miętowa i jej smak w kolorowym hostelowym salonie powala. To jest rzecz, której naprawdę można zasmakować tylko w Maroko. Nie warto wmawiać sobie, że przywiezie się ją jako pamiątkę, ani tym bardziej dać się na jej susz naciągnąć. Robi się ją z suszu mięty, czarnej herbaty, świeżych miętowych gałązek i jeszcze zbioru przeróżnych liści i kwiatów, a w dodatku mocno słodzi. I wbrew pozorom, to dopiero cukier smak herbaty wydobywa. I jest on absolutnie niepowtarzalny.
Nastawienie to klucz do polubienia
Do przeżyć jakie oferuje Marrakesz trzeba dobrze się nastawić. Raczej zapomnieć o sklepach pełnych pachnących przypraw, kopiaście ustawionych w workach. Te kopce to tak naprawdę metalowe stożki przysypane papryką, szafranem, czy kurkumą. Trzeba zapomnieć o olejku arganowym, którego w Marrakeszu się raczej nie dostanie.
Za to trzeba skusić się na soki ze świeżo wyciskanych owoców na Djemaa el-fna. Spróbować tadżinu mrouzia o zaskakującym połączeniu cynamonu, pomarańczy, cebuli i wołowiny. Iść uliczkami miasta i kupić rodzaj lokalnego cebularza. Zjeść owoce kaktusa, wprawnie obierane przez pana przy stoliku, kosztującego grosze arbuza i melony, których smak jest nieporównywalny z tymi znanymi z dyskontów. Ubrudzić się figami. Zajadać słodkimi kruchymi ciasteczkami o smaku cynamonu.
Trzeba wiedzieć, kiedy ściągnąć nogę z hamulca i zaufać lokalsom
Chłopacy z hostelu zaprowadzili nas w miejsce, gdzie tadżin jedli tubylcy. I chociaż było ono w centrum targu, to byłoby niemożliwe do znalezienia. Tutaj dwaj wychudzeni i bezzębni panowie mieli ustawione na paleniskach charakterystyczne stożkowate naczynia, a czekali z gotowaniem na zachód słońca i na klientów wracających z meczetu. Dla nas ustawili stolik na samym środku targowego przejścia, a obok nas pałaszujących skwierczące dania przejeżdżały wszędobylskie skutery. Jeżeli tylko człowiek się zgubi to w uliczkach starego miasta ludzie sami z siebie będą pokazywać poprawną drogę do powrotu na główny plac. Nieodpłatnie.
Szlifowanie umiejętności z targu tysiąclecia
O wszystko można się targować. Trzeba na to być przygotowanym, zaczynać od niebotycznie niskich cen i mieć rozmienione wcześniej drobne, kłócić się i stawiać na swoim, wszystko z uśmiechem na twarzy, aż do momentu, kiedy usłyszy się T’es berber. Jesteś berberem. Chociaż do dzisiaj nie wiem, czy to wyzwisko czy komplement. Za to trzeba uważać na podawanie dłoni, bo tą podaje się po zapłaceniu, nigdy wcześniej. Bo gdy ktoś wyciąga rękę do uścisku podczas targu, oznacza, że w połowie powie swoją cenę a uścisk ją przypieczętuje. Każde wyjście jest pełne emocji i trenuje poszerzenie strefy komfortu.
Marrakesz ma własny mikroklimat
Na szczęście można ją od nowa odbudowywać w hostelu, na jego urokliwym tarasie, z fajką wodną w ustach i herbatą w ręku. I z pełnym zrozumieniem kiwając głową, wiedząc, że bez haszyszu wizyta w Marrakeszu może wydawać się ogromnie trudna. A potem jeszcze raz zanurkować. I wtedy okazuje się, że to miasto jest jak swego rodzaju Rafa Koralowa. Żywy, spójny organizm, kolorowy i odurzający. Na trwałe wpisujący się w pamięci, właśnie dzięki temu czego nie da się dotknąć. Zauważyło to UNESCO, które wpisało w Dżema-el-fna na listę światowego dziedzictwa kulturowego nie ze względu na architekturę, ale na atmosferę miejskich baśni i tradycji. One unoszą się tu w powietrzu razem z dźwiękiem bębenków, z klaskaniem gapiów, śpiewem i tańcem mężczyzn. Te małe skupiska rozsiane są po całym placu i tworzą hipnotyczny mikrokosmos utopiony w światłach placu.
Porady praktyczne:
Nie korzystać z taksówek, bo to naciągacze. Trzeba z nimi ostro się targować za wczasu.
Rozmówki francuskie bardziej przydatne niż w Paryżu.
W odpowiedzi na “Rzucając w Marrakesz cz. II”
[…] Koniec części pierwszej.Przejdź do części drugiej! […]