Technicznie to już Ameryka. Niby drobny szczegół, ale Islandczycy dbają o to, aby nie uszło to niczyjej uwadze. Tutaj jest już Ameryka. Ba! Jest tutaj nawet pomnik upamiętniający kobietę, która jako pierwsza urodziła na amerykańskiej ziemi. Nie ma zaś pomnika patrzącej z pogardą Siuxianki, a mógłby.
Cud fotogeniczności
Tej groteskowej amerykańskości jest jeszcze jeden przykład: Park Narodowy Snaefellsjokull, który ma niezłe parcie na szkło i który wie, jak dobrze wyjść na zdjęciach. Jest to cecha wybitnie Islandzka, ale chodzi tutaj o coś innego. To tutaj widać najlepiej to co naprawdę odejmuje nam mowę na tej wyspie: majestatyczne widoki przy trasie, ogromna przestrzeń i poczucie pustki, ciężko uchwycić w obiektywie. Na tym półwyspie jest kilka miejsc, które nie zwalają z nóg, wydają się ładne, ale dość przeciętne przy tym co Islandia potrafi zaoferować. Jednak wystarczy podejść do nich z aparatem i cyk! natura idealnie pozuje. Wystające z morza skały uchwycone nawet tanim telefonem wychodzą dramatycznie. Odcięta od świata, mała latarnia morska wygląda dużo bardziej filmowo na ekranie cyfrówki niż na żywo. Samotna stożkowa góra tuż przy Grundarfjordur przechodzi samą siebie gdy tylko spojrzy się na nią przez wizjer lustrzanki.
Już trochę mniej turystycznie
Jest tutaj już troszkę dalej od Reykjaviku i można odetchnąć od tłumnego szaleństwa Blue Lagoon i Golden Circle, chociaż nadal są tutaj turystyczne ośrodki.
Tylko one zupełnie nie przypominają kurortów, bo w Olafsvik jak i Grundarfjordur najżywszymi miejscami są…stacje benzynowe. To w nich tłoczą się przyjezdni, masowo oblegający maszyny do kawy. W nich też spotykają się mieszkańcy i prowadzą ożywione (jak na Islandczyków) dyskusje.
Z cyklu łatwo nazwane plaże: Djúpalónssandur
Miejscem najbardziej działającym na wyobraźnię jest plaża Djúpalónssandur, gdzie od dawien dawna można zmierzyć swoją siłę. Robi się to za pomocą wyrzuconych przez morze głazów o uroczej i łatwej do zapamiętania nazwie Aflraunasteinar – Steinatök. Te kilka okrągłych kamieni trochę drażni ego i kusi do tego, aby sprawdzić swoją tężyznę fizyczną tak jak przez setki lat robili to okoliczni mieszkańcy. W nagrodę można mówić potem o sobie, że jest się Fullsterkur (czyli silnym), jeśli podniesie się ten ważący 154kg, Hálfsterkur (półsilnym) jeśli podniesie się ten co waży zaledwie 100kg, Hálfdrættingur, czyli półdobrym jak się podniosło kloca o ciężarze 54kg, albo być Amlóði, czyli taką wagą lekką co targa tylko 24-kilogramowe kamyczki. Wszystko to robi się tuż pod rudawą skałą, która uchodzi za Kościół Elficki i z którą wiąże się wiele legend o brodatych rybakach, którzy stąd wypływali nawet w poszukiwaniu wielorybów.
Z drugiej strony widać jak niewiele ta wyspa oferowała rozrywek i jak z prostych kamieni rzuconych przez morze powstać umie niezwykła tradycja i rozrywka dla całych pokoleń.
Nic tylko trochę fantazji…albo i elfickiej magii…
Informacje praktyczne:
Snaefellsjokull to przede wszystkim nazwa wulkanu, którego szczyt pokryty jest lodowcem, a który znajduje się na samym końcu półwyspu o tej samej nazwie oraz w centrum Parku Narodowego, także o tej samej nazwie.
Jeśli chodzi o poszukiwanie wielorybów to do teraz się tutaj odbywa i jest odrobinę tańsze niż z Reykjaviku. Sezon trwa od Grudnia do Marca a wypływa się z dwóch największych skupisk ludzkich, szumnie nazywanych tu miastami: Grundarfjordur i Olafsvik.
Na Islandii wierzy się w elfy i trolle. Jest to wiara jak najbardziej poważna. Zatrzymano nawet budowę jednej z autostrad, bo miała ona przebiegać przez małe elfickie siedlisko. Będąc na tej wyspie rozumie się tęsknotę za magicznymi stworzeniami i jakoś łatwiej akceptuje się ich istnienie. Dlatego prosi się bardzo aby nie wspinać, ani nie wchodzić w miejsca elfickiego kultu. Ze zwykłej, ludzkiej przyzwoitości.
Na plaży Djúpalónssandur można zmierzyć siłę swoich bicków, ale nie warto mierzyć się z morzem, bo jest ono bardzo zdradliwe. Nie bez powodu to tutaj mierzono wytrzymałość i moc rybaków, bo pływanie w tej zatoce jest niezwykle niebezpieczne, a fala wsteczna potrafi być tak silna, że nawet i statek potrafi roztrzaskać w wióry, o czym przypominają rozniesione po całej plaży kawałki brytyjskiej wyprawy.
Dojazd do latarni Öndverðarnes to jest tyle zachodu, że naprawdę momentami ma się wrażenie, że będzie to kosztować zawieszenie w wypożyczonym samochodzie. Dlatego my sobie odpuściliśmy.
Ceny 2018:
Podziwianie waleni 9 900 ISK – ok. 320 zł
Islandia jest fascynująca! Sprawdź poniżej!
Albo może w inne miejsca