Tak jak nie powinno się pluć pod wiatr, tak też budowanie miast pod słońce nie wydaje się najlepszym pomysłem. Punta del Este jest dokładnie takim miastem. Dumnie nazywana Saint-Tropez Ameryki Południowej oczywiście nim nie jest, a zapełnia się tylko przez jedną trzecią roku. Poza tym świeci pustkami.
Podobno w szczycie sezonu nie mógłbym sobie pozwolić na pobyt tam, bo ceny są sztucznie zawyżane, aby odstraszyć klasę średnią i przyciągnąć tych najbogatszych. Co jest debilizmem praktykowanym na całym świecie. Jednak w nękanej ubóstwem i korupcjami Ameryce Południowej to brzmi odrobinkę cynicznie.
Trochę się uniosłem, ale to chyba zrozumiałe.
To co robić w tym prawie Saint-Tropez?
Mnie w każdym razie łóżko w pustym hostelu Tasa d’Viaje kosztowało tyle samo co wszędzie indziej w Urugwaju, a na mieście nie jadłem, no bo… Właśnie dlatego, że na mieście wszystko było pozamykane, a to co myślało, czy aby się nie otworzyć szybko zamknęła wichura. Nadszedł sztorm, może nic wielkiego jak na to co ocean potrafi pokazać, ale nadal fale przebijały się przez betonowe murki i zalewały czmychające przed nimi samochody.
Wiatr- okrutnik, zbierał ziarenka piasku i kropelki wody i ciskał nimi w ostatnich turystów jak ADHDowiec w napadzie szału. Tym najwytrwalszym zazwyczaj starczało sił tylko na to aby strzelić sobie selfie pod rzeźbą dłoni wynurzającej się z piasku. Poza tym ulice zamarły, światła w hotelach nigdy się nie zapaliły, semafory były równie bezużyteczne jak te w Korei Północnej. Słowem nie działo się nic. W mieście zbudowanym pod słońce nie ma ani muzeów, ani stylowych knajpek, czy pubów. Są stoiska z pamiątkami, fast foody i hotele ze spa. Oczywiście wszystko podrasowane tak aby odstraszyć klasę średnią.
Nie odpuszczę.
Zapytałem ludzi pracujących w hostelu co by tu zrobić w deszcz. Spojrzeli na mnie, westchnęli i rzucili zrezygnowani “shopping?”
Taaa…

Casapueblo – czyli mają rozmach…artysty
Pojechałem zatem do Casa Pueblo, czyli willi-atelier lokalnego artysty Carlosa Páeza Vilaró i ucznia Gaudiego, Daliego i Picassa.
Samo położenie tego kompleksu jest iście spektakularne. Punta de Ballenas (czyli wielorybi półwysep) to stromy, skalisty klin otoczony oceanem, z którego widok nawet przy tak złej pogodzie (a może zwłaszcza przy tak złej pogodzie) oszałamiał. Na jego zboczu wyrasta biały dom z charakterystycznymi wieżyczkami.
Dla tych złośliwych jest to taki podrabiany Gaudi, któremu zabrakło funduszy. Jednak odstawiając te złośliwości na bok, ten dom nadal imponuje a tarasy widokowe są po prostu fantastyczne. Wewnątrz można obejrzeć prace autora, prześledzić jego historię, usłyszeć jego opinię na temat świata a także pogłaskać jednego z kilku kotów, które Casa Pueblo uważają pewnie za swój osobisty wybieg.
Wejście normalnie kosztuje 150 pesos uruguayos, ale mi z okazji paskudnej pogody udało się wejść za darmo. Był co prawda jeden haczyk, miałem dziesięć minut na obiegnięcie posiadłości (wliczając w to korzystanie z toalety), bo ze względu na sztorm wszyscy byli w trakcie ewakuacji. Oczywiście z wyjątkiem niczym nieprzejętych kotów.
Nie tylko miejsca w Punta del Este
Niestety nie udało mi się zapamiętać tych miejsc w sposób jaki planowałem to zrobić przed przyjazdem. Natomiast nabyłem kilka bezcennych wspomnień, które same przynoszą uśmiech na twarz. Jednym z nich jest moja droga do Casa Pueblo, gdzie wiatr był tak silny, że zdmuchiwał mnie na jezdnię, a ulewa zalewała mi brwi.
W takiej sytuacji zatrzymał się obok mnie Fiat Uno, z dwoma osobami na przednich siedzeniach, oraz z dwoma gitarami i bongosem z tyłu. Nawet nie zapytali czy mogą mnie podwieźć, tylko zrobili dla mnie miejsce i kazali wdrapać się do środka. Tam okazało się, że kierowca to tak naprawdę urugwajska piosenkarka, która jeden ze swoich teledysków nagrywała w Warszawie, a i Kraków dobrze wspominała.
Świat jest mniejszy od Urugwaju, czasem.
Ciekawostka meteorologiczno-kulinarna
Widoczna na zdjęciu Pani sprzedawała wypieki zwane tortas fritas. Są one jedną z moich ulubionych urgwajskich tradycji. To smażone na głębokim tłuszczu ciasto sprzedaje się tylko i wyłącznie podczas deszczu, a wózki je sprzedające pojawiają się natychmiast Bóg wie skąd!
Więcej o Urugwaju
Dodatkowe informacje:
Jako ciekawostkę jaką mogę dodać jest fakt, że syn Carlosa Páeza Vilaró był jednym ze szczęśliwców, którzy przeżyli legendarną katastrofę lotniczą w Andach z 1972 roku. O tym jednak trzeba przeczytać w alternatywnych źródłach, bo na żadnym z postawionych ekranów nie zdaje się mówić:
“i tak w ogóle mój syn zjadł trochę kolegi w górach”.
A tak bardziej na poważnie to katastrofa była tragiczna i warto poświęcić, któryś wieczór aby sobie o niej przeczytać. Zwłaszcza przed lotem do Santiago de Chile. Ekstra emocje przy turbulencjach gwarantowane.
To nie znaczy, że Punta del Este miejsce jest beznadziejne. Wraz z bezchmurnym niebem i przy dobrych wiatrach podobno świetnie się tu surfuje (chociaż to Punta del Diablo i Cabo Polonio są mekkami surferów), w owym hostelu można wypożyczyć zarówno pianki jak i deski, a także longboardy, rowery i skutery. Sklepy zapewne sprzedają hurtowe ilości lodów i selfie sticków, a życie nocne podobno nie zawodzi. Nie wiem, nie widziałem, zarobiony jestem.
Jeżeli podobał Ci się ten tekst to daj temu małemu państewku jeszcze jedną szansę. Chociaż te pięć minut, a gwarantuję, że się nie zawiedziesz!