Kategorie
Rzucając w miejsca

Rzucając w Montevideo cz. II

Montevideo, stolica Urugwaju, to miasto bez pretensji, w którym bardziej się żyje niż się zwiedza, a wędki zastępują selfie sticki.

5 min czytanka

Katedra

Bez pretensji

Wszystko z konopii

Miłość do klasyków

Miłość do klasyków

Miłość do klasyków

Estadio Centenario – jeden z najważniejszych stadionów świata

Budynek Parlamentu

Chyba zakochani

Piłkarski Łuk Triumfalny

Dom kultury

Miłość do klasyków

Miłość do klasyków

Miłość do klasyków

Owa przeklęta ryba

Ciekawa nazwa na supermarket

Szyber-dach w hostelu

Hostelowe lobby

Widok na rzeke

Wschody Słońca Rio de la Plata

Market przeklętej ryby

Perełka spomiędzy bloków

Siedziba Mercosur

Plaża przy Rio de la Plata

Mate

Siatkówka przy La Rambli

Miłość do klasyków

Pomnik, który prawie kosztował mnie pomyłkę

Najsłynniejszy budynek Montevideo

Pchli targ

Niewątpliwie Montevideo jest jedną z najbardziej zielonych stolic Ameryki. To, co w nocy dodaje dreszczy do spacerów, rozjaśnia ulicę w dzień. Tutaj palmy są niemal na każdym rondzie, a i jakiś architekt postanowił umieścić jedną na szczycie wieżowca.

Jest tutaj śliczne stare miasto, gdzie na każdym kroku znajduje się jakiś placyk z maleńkim parkiem w środku, a bogato zdobione fasady budynków wyglądem przypominają tort bezowo-lodowy i pasują do zieleni drzew. Ludzi jest zawsze niewiele i z łatwością zapomina się o tym jak dużo jest to miasto, bo w jego sercu panuje sielankowa atmosfera uzdrowiska.

Na ryby

O tym jak powolnym tempem toczy się życie w Montevideo najlepiej świadczy liczba wędkarzy nad brzegiem rzeki i to nie tylko wcześnie rano, ale także w sobotnie popołudnia. Wędka, spławik i leniwe fale rzeki przyciągają prawdziwe tłumy, niekiedy przychodzi się z rodzinami. Naprawdę ma się momentami ochotę wepchnąć palce w oczy Montevideo by je trochę podrażnić, rozruszać. Z drugiej strony nigdy się tego nie zrobi, bo w tym tkwi magia tego miejsca.

Było blisko

Oczywiście jak w całej Ameryce Południowej na głównym placu miasta znajduje się pomnik jakiegoś poważnego faceta na koniu. Tutaj natomiast nie można dać się zwieźć otaczającym go schodkom. Motywowany przez mój napuchnięty pęcherz szybko po nich zbiegłem, z rękami na rozporku. I mało brakowało żebym zamiast do urynału nasikał do urny, bo gdyby nie lodowaty wzrok żołnierza warty honorowej przy grobie Jose Gervasio Artigasa nie zorientowałbym się gdzie jestem.

La Rambla

W Montevideo nie idzie się „na miasto”, ani nie spaceruje się ulicami starówki. Tutaj idzie się na La Ramblę, czyli ciągnący się przez całą długość miasta pieszy trakt brzegiem rzeki. Ludzie na rolkach, deskach, longboardach i jakichkolwiek innych pojazdach ze wszelkimi typami kół. Z psimi smyczami w rękach, z termosami pod pachą i ray banami na nosach. Nikt się nie przejmuje swoim wyglądem, ani tym co się właściwie robi, tak długo jak nie zakłóca się wyluzowanego klimatu nabrzeża. La Rambla to serce miasta i jego mieszkańcy prędzej by oddali budynek parlamentu niż jakąkolwiek płytę chodnikową z tego miejsca. Jest czysta i zadbana, a gdyby Río de la Plata nie była tak zanieczyszczona to i plaża byłaby idealna.

Tutaj dane mi było zagrać w jednej drużynie z panem, który wyglądał jakby niedawno przeszedł na emeryturę, takim człowiekiem, który kłócił się już dla zasady, każdy swój serwis poprzedzał stosownym (lub nie) komentarzem i każdy zdobyty punkt świętował jak mistrzostwo świata. Dusza spotkania i gwiazda lokalnej siatkówki plażowej, wszyscy go znali i każdy słuchał, a jego wiwaty przyjmowano ze szczerym uśmiechem i bez cienia złości. Bo ten Pan miał 82 lata i nie zamierzał się starzeć, a zamiast tego organizował meczę w siatkówkę. I chyba nic w całym mieście nie zrobiło na mnie większego wrażenia.

Bez pretensji

Montevideo najlepiej podsumowuje nazwa ślicznej restauracji w jego centrum. Sin pretensión. Bez pretensji. Tutaj tak się po prostu jest, żyje się bez pretensji, pije się bez pretensji, nawet obcokrajowiec zamienia się w bezpretensjonalnego turystę, który powolnym krokiem przemierza ulicę, bez wielkiego planu miasta w ręku siada w jednej z knajpek na starówce, albo i w Mercado del Puerto, gdzie mięso spokojnie dochodzi na ruszcie, a podniebienie łaskoczą bąbelki jedynego takiego wina medio y medio. Takiej dobrze schłodzonej mieszaniny białego wytrawnego z musującym.

Tutaj nic się nie musi i jak się czegoś nie zobaczy to też nikt nie ma o to pretensji. Bo w Montevideo czas spędza się dobrze, a wszystko inne jest przy okazji.

Rady praktyczne:

Jedyną szramą na poczciwej twarzy miasta jest fakt, że sami jego mieszkańcy nie uważają go za bardzo bezpieczne, zwłaszcza starówki. Gdy pytałem o drogę do niektórych głównych atrakcji, ludzie rzucali okiem na moje blond włosy i na aparat w moich rękach, wtedy mówili mi, w które ulice nie zakręcać i jakich unikać. Może to wynikało raczej z troski o obcokrajowca w mieście często przez turystów pominianym, niż z realnego zagrożenia, ale nadal nie skakałem sobie przez to radośnie z krawężnika na krawężnik.

Montevideo bardzo dobrze zwiedza się z autobusu turystycznego, który jednak mimo wszystko jest trochę kosztowny i jeździ tylko co godzinę. Wyrusza on z okolic portu, na końcu starówki i prowadzi przez wszystkie najważniejsze części miasta. W środku są dostępne głośniczki z przewodnikiem w wielu językach, ale nie w polskim.
W Montevideo całkiem sporo różnych muzeów i warto do nich wstąpić, bo w większości są darmowe.

Ceny 2016:

Paski na targach od 500 pesos uru. w zwyż (od  66zł)
Mate do picia yerba mate od 300 pesos uru. w zwyż (od 40zł)
Bus turystyczny 572 pesos uru (75zł)
Autokary:
Montevideo-Colonia 350 pesos uru. (45,5 zł)
Montevideo-Punta del Diablo: 640 pesos uru. (84 zł)

Więcej o Urugwaju

Jeżeli podobał Ci się ten tekst to daj temu małemu państewku jeszcze jedną szansę. Chociaż te pięć minut, a gwarantuję, że się nie zawiedziesz!

Albo może w inne miejsca:

2 odpowiedzi na “Rzucając w Montevideo cz. II”

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *