I jeszcze jeden. I kolejny talerzyk z małym cudeńkiem. I znowu nie można sobie odmówić. Nie jest ważne nic innego, miasteczko jest ładne, ale do San Sebastian przyjeżdża się przede wszystkim jeść.
To uczucie kiedy jest tak ładnie, że jakoś nie robi wrażenia
Miasteczko samo w sobie owszem jest ładne, nawet bardzo. Niektórzy nazywają je jedną z najładniejszych nadmorskich miejscowości, w jakich zdarzyło im się być. Jednak mówiąc szczerze to jest dokładnie takie jakie ma być, a z nóg raczej nic nie zwali. Budynki są w delikatnych brązowych kolorach, słynna Playa Concha, czyli plaża w kształcie muszli, oczywiście będzie pięknie wychodzić na zdjęciach. Wszystko to poprawne, jak najbardziej cieszące oko, ale to zaledwie dodatek do tego, po co tu się tak naprawdę przyjeżdża.
Król co cwaniaczy i Jezus co paczy to za mało na Basków
San Sebastian udowadnia jak ogromnym błędem jest niedocenianie Kraju Basków, jego odrębności i różnic. Warto Basków docenić bo są to ciepli ludzie, a to jak przyjaźni są barmani czy kelnerzy odbiega wyraźnie od standardów z głębi półwyspu. Może to jest kolejna rzecz jaką próbują się odciąć od Hiszpanii. I żadne metody na espanizację Basków się nie powiodły. Podstęp króla, który wszędzie tam gdzie był niepopularny zakładał kluby piłkarskie o nazwie Real spełzy na niczym, chociaż miłość do lokalnego Realu Sociedad jest ogromna. Represje ze strony Franco wzburzyły tylko Basków, a narzucany siłą katolicyzm źle się tu kojarzy. I właśnie, dlatego górujący nad miastem Chrystus Pankrator jest nienawidzonym pomnikiem. Jest za to świetnym punktem widokowym, szkoda tylko, że zamykanym w nocy.
Najsmaczniejsza kuchnia w Hiszpanii
Najsłynniejsza turystyczna miejscowość Kraju Basków to mekka fanów dobrego jedzenia, a pielgrzymka tutaj powinna być wpisana na listę przykazań każdego Smutnego Grubasa. Bo gdy tutaj się je nie da się nie być szczęśliwym.
W nocy za to otwarte są bary serwujące pintxos , czyli baskijską specjalność i cud kulinarny na miarę Wiszących Ogrodów Semiramidy. Są to drobne przystawki, którymi obłożone są lokalne puby. Już sama wystawka z tych pyszności zachwyca i dość powiedzieć, że jest kilka miejsc tutaj, które mają gwiazdki Michelin. Z tym że nawet najlichsze bary mogą serwować smakołyki lepsze niż te znane na cały świat, a w dodatku taniej.
Najlepiej tam gdzie niepozornie, trochę obskurnie i bez gwiazd(ek)
Pintxos różnią się od tapas nie rozmiarem, a sposobem wykonania. Podczas gdy tapa to może być miseczka czipsów, talerzyk oliwek, czy kromka z chorizo, w San Sebastian przystawki są dużo bardziej wymyślne. Krążki bakłażanów przekładane serem i szynką serrano. Żabie udka. Kulka z ciągnącego się żółtego sera. Krokiety z dorsza na papryce. Krewetka podana na kulce ze ściętego białka na kawałku chleba. Kanapki z szynką i krewetkami w paprykowej salsie. Pełne suszonej papryki kiełbaski. Kanapka z kalmarami w sosie z tuszu ośmiornicy. Lista i pomysłowość się nie kończą.
Właśnie takimi cudeńkami zajadaliśmy się w brzydkim barze Jamix uśmiechając się z niedowierzania, że w takim miejscu jedzenie może tak smakować. Obskurna meblościanka za ladą, niepasujące do niczego kafelki na ścianach, koraliki wiszące z przejść i sztuczne, zakurzone winogrona wiszące nad stolikami. Wyglądały jak ukradzione ze stoiska z jarmarku tysiąclecia. Na naszym stole za to niezmiennie piętrzyły się talerzyki po wsuniętych przystawkach i dzbany po sangrii.
Jeść i surfować
San Sebastian oferuje też najlepszą na świecie pokutę gastronomiczne grzeszki: surfing.
I dni nie mogłyby mijać lepiej niż na desce za dnia i przed stołem do późnej nocy.
*Muszę prosić o wybaczenie, ale większość zdjęć utraciłem wraz ze zgubionym telefonem
Ceny 2017
Pintxos: 1-8 euro w zależności od rodzaju i od tego, gdzie się je.
Piwo: 1-4 euro za szklankę, w zależności od rodzaju wielkości
W odpowiedzi na “Rzucając w San Sebastian”
[…] sobie tajemniczą magię Bliskiego Wschodu połączoną ze znajomym europejskim pięknem. Światła San Sebastian zahipnotyzują nawet […]