Kategorie
Rzucając w miejsca

Rzucając w Budapeszt

Ten tekst potrzebny jest do tego aby zrozumieć czemu Budapeszt najpierw naszą szczękę wyłamuje łomem, a potem bije w nią potężnym podbródkowym.

7 min czytanka

Zazwyczaj to jest tak, że boję się pisać o miastach, które mają w sobie tak dużo, a które zaledwie udało mi się liznąć. (Chociaż i tak to robię, bo ponoć do odważnych świat należy). Tak jest też w przypadku Budapesztu, lecz z drobnym wyjątkiem: postanowiłem coś skrobnąć aby przestrzec przed jego bagatelizacją.

Stolica Węgier to nie jest jakiś zadupny kapitalnyi gorod tylko naprawdę kapitalny kawał metropolii. I będąc tam tak się tym zajaraliśmy, że postanowiłem się swoim zachwytem podzielić.
Stąd te teksty

B jak Bagatelizować Budapeszt

Na sto, na dwieście, na trzysta procent nie docenisz Budapesztu zanim w końcu do niego nie przyjedziesz. Przyzwyczajeni do naszej rodzimej urbanistyki, podejrzewamy każde inne wschodnioeuropejskie miasto* o podobny schemat zabudowy:

Rynek/Główna Ulica -> Kamienice wokół rynku -> XIXwieczne kamienice -> dzielnice -> blokowiska

Wszystko na stosunkowo małej przestrzeni, raczej płaskie, ewentualnie nad rzeką. Po centrum chodzi się przyjemnie na nogach, najładniej jest wokół ryneczku, potem większość kamienic się rozpada, w nich zamiast restauracji pojawiają się coraz częściej piekarnie i jakieś sklepy (na szczęście już nie te ze wszystkim za pięć złotych, albo z odzieżą z Niemiec/Anglii).  Dzielnice przeważnie zlewają się w blokowiska, a to czy zauważy się w nich jakikolwiek charakter to kwestia bardzo dużych chęci.

I nie ma nic w tym złego, polskie miasta potrafią mieć wiele uroku i wyjątkowe usposobienie.

Ale powyższy wstęp potrzebny jest do tego aby zrozumieć czemu Budapeszt najpierw naszą szczękę wyłamuje łomem, a potem bije w nią potężnym podbródkowym tak, że przez resztę pobytu chodzimy lekko w szoku. Jak Marysia.

Budapeszt jest ogromny i wyrabia łydki

To przede wszystkim i mówimy zarówno o powierzchni jak i o wysokości samych budynków. W większości zbudowany przez Austriaków, którzy ewidentnie mieli coś do udowodnienia. Stolica Węgier każdą kamienicą onieśmiela.  W dodatku jest tak naprawdę molochem zlepionym z dwóch miast po różnych stronach rzeki i to samych w sobie niemałych. Dlatego zwiedzanie tego miasta to sport godny Roberta Korzeniowskiego. Jego atrakcje są rozsypane niby niedaleko od siebie, ale jednak czasem nawet kilometr jedna od drugiej. A upał sprawy nie ułatwia. Dlatego łydki nawet tych, którzy tego wynalazku nienawidzą będą wdzięczne, że ktoś wpadł na rozprowadzenie po mieście systemu elektrycznych hulajnóg. One naprawdę ratują cztery litery na dwa sposoby: nóżki nie bolą, a podczas jazdy wytwarza się przyjemny wiaterek. Jeśli ktoś nienawidzi hulajnóg bardziej niż babka Pawlakowa elektryczności to stolica Węgier może się pochwalić jedną z najstarszych linii metra na świecie, ktoś się spodziewał?

Buda i Peszt

To są tak naprawdę dwa miasta i to takie z zapewne bogatą historia wzajemnych animozji. Jak tłumaczyła nam pewna urocza starsza Pani prowadząca knajpkę pod zamkiem Peszt jest nie, nie.

Być może nie, jestem w stanie tej Pani uwierzyć – zwłaszcza po cieście jakie nam zaserwowała. Ale to Peszt jest tym popularniejszym wśród turystów, tym z większą ilością atrakcji i tym zbudowanym po niemiecku.

Zauważyć ten szczegół to żaden problem, wystarczy zerknąć na mapę i z jednej aż bije stary znajomy ordnung, a po drugiej stronie ulice wiją się w tą i z powrotem, zakręcają i zawijają.

Obydwa są niesamowite, przepiękne i bardzo, bardzo swojskie. Właściwie czuje się jakby ktoś zebrał najładniejsze polskie miasta i zlał je w jedno wielkie centrum. Wymieniając przy tym średniowieczne kamienice na te modernistyczne, tak jak wymienia się domy na hotele w Monopoly.

 Peszt

Na każdej ulicy, za co drugim rogiem i co jakiś czas znajdzie się taka kamienica, która patrząc na Ciebie z góry udowodni Ci jakim jesteś biedakiem i że nie wiesz co to rozmach.

Owszem, wiele kamienic jest w rozsypce, niekoniecznie jest najczyściej i odcienie szarego to nadal dominująca paleta kolorów. Wszak komunizm i tutaj zrobił swoje, o czym też chętnie przypomni jakiś kwadratowy kloc, który dorobił się już statusu zabytku i może pełnoprawnie psuć uliczny splendor.

Ale.

Nawet lata niszczenia pod sowieckim butem nie zabiły tego, co w zamyśle XIX wieczni burżuje mieli. Cokolwiek to było, było to na pewno bogato zdobione, strzeliste, miało kilka pięter i było naprawdę architektonicznym cudeńkiem.

Dzisiaj zaś Węgrzy nadają tym miejscom własnego ducha. Upychają w nie świetne knajpy, albo całkiem gustowne sklepy wszelkiego dizajnerstwa od ubrań po wystrój wnętrz. Każdy dystrykt zaś chwali się innym charakterem. Dystrykt VII to mekka zrujnowanych barów, dystrykt V to ul buzujący turystami i świecący Bazyliką oraz Parlamentem, a dystrykt VIII chwali się pałacami i studenckim klimatem.

Buda

Tak, tak. To w Peszcie niby jest więcej atrakcji, to w Peszcie dzieje się więcej i to tam wszyscy zmierzają i zostają.

Czy to znaczy, że w Budzie nic nie ma?
Nic oprócz zamku?

No nieee….
Szanowni Państwo, Buda to inny rodzaj zwierzyny.

Tutaj mieszkają ci bogatsi Budapesztanie (sic) czy też Budanie (sic, sic) i to nie bez powodu.

Klimat jest tu inny, tak jak i ukształtowanie terenu. Siatka prostopadłych alei ustępuje wijącym się ulicom, a kamienice przepoczwarzają się nagle w zamki, wyrastają im wieżyczki, albo i one same wyrastają wprost ze skalnej ściany.

Nie brakuje fajnych knajpek, nie brakuje tarasików, a nad chodnikami co i rusz unosi się zapach z pobliskiej piekarni.

Ma się wrażenie, że Budę budowało się bardziej za mieszkalną potrzebą niż w pogoni za rozmachem. Zyskała ona własny charakter i z racji tego, że to ta druga strona Dunaju przywłaszczyła sobie większość turystycznych atrakcji to aż nóżki świerzbią po to aby na misję odkrywania zakamarków i ukrytych perełek wybrać się właśnie tu.

Przynajmniej taką obietnicą tchnęła gdy my po niej chodziliśmy.

To nie wystarcza

Piszę i piszę, czytam i nawet nie wspomniałem o tym co nas tak urzekło w tym mieście!
I chcę żeby tak zostało.

Nic chyba wymowniej nie odda tego ile jest tam do zobaczenia.
Ani bardziej nie będę mógł tego miasta polecić!

Informacje praktyczne:

Elektryczne hulajnogi rzecz wszak znana chociażby z Warszawy. Pierwszorzędny ubaw, ale mający jednak kilka wad. Aby móc nimi ruszyć w oku mgnienia trzeba pobrać aplikację Lime i najlepiej użyć rodzaju płatności, który nie jest głównym bo aplikacja ta ma różne opinie co do zabezpieczeń. Jak już ruszymy to też warto pamiętać o tak zwanych czerwonych strefach, czyli miejscach gdzie jeździć można, ale gdzie nie wolno hulajnogi zaparkować. Niestety praktycznie całe centrum jest w takiej strefie i warto za wczasu zaplanować zwiedzanie.

Polecenia blogowe:

Aby się przygotować do swojego wyjazdu na Węgry korzystałem z poniższych blogów.

We love Budapestto jest chyba oficjalna strona internetowa oprowadzająca po ciekawszych miejscach w stolicy Węgier

https://welovebudapest.com/en?fbclid=IwAR1sEUzZT5Qi6vZS1AcqrgQV7XGWPQUNMBk7VYnVvRJ4-uQIan

1Ab80Uk30

Budapest  cafes – inspiracje kawiarniano-śniadaniowe

Alternatywne rzeczy polecane przez Lonely Planet

https://www.lonelyplanet.com/articles/budapest-off-the-beaten-track

https://www.lonelyplanet.com/hungary/budapest/top-things-to-do/a/poi/359522

Ceny 2020:

100 Ft = 1,26 zł

Hulajnogi caly dzien 3000 Ft
Ice machiatto 1190 Ft
Airport shuttle 11euro za osobę
Souvlaki 600 Ft za sztukę
Zupa Pho w Oriental soups 1500 Ft
Sałatka 1900 Ft
Langosz 1190 Ft
Kominkowe ciasto z lodami bitą śmietną i posypką 1800 Ft
Barber strzyżonko + golenie na mokro 9100 Ft
Wina na rejsie statkiem 2.61 Euro za 2
Pociąg do Siofok między 2100Ft a 2500Ft

Supermarket

Butelka wody 100 FT
Butelka wina 700Ft w zwyż
Ser 250 Ft
Szynka 300 Ft
Papryka 799 Ft za kilogram
Pomidory 600 Ft
Makaron 100 Ft

Węgry naprawdę mnie oczarowały, kliknij w któryś z tekstów poniżej a przekonasz się jak bardzo!

Autor: Beret

Autor bloga rzucajacberetem.pl

2 odpowiedzi na “Rzucając w Budapeszt”

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *