Barcelona bywa marzeniem albo i koszmarem. Jej centrum jest niczym Dr. Jeckyll i Mr. Hyde – ma dwie twarze, którymi potrafi turystę zachwycać albo dręczyć według własnego widzi mi się. Dobrą wiadomością niech będzie, że są tam perełki, których nawet Mr. Hyde nie daje rady ukryć.
Mr. Hyde
Te dzielnice to jest kawał drania. Człowiek skręci z La Rambli i wpada w odmęty kamiennego labiryntu tylko dlatego, że przeczytał, że to najstarsza część miasta, pełna urokliwych ciasnych uliczek, gdzie jest muzeum Picassa, Plaza Mayor czy któryś z przepięknych kościołów.
A tu bang!
Dostaje się w nozdrza zapachem moczu zza zaułków, oczy bolą od wszędobylskiego graffiti mazanego bez jakiegokolwiek szacunku dla historii, uszy atakuje śpiew brytyjskich turystów z irish pubs, których jest tutaj jakieś paranoidalne zatrzęsienie, albo jazgot naganiaczy restauracyjnych. Trzeba co i rusz się zatrzymywać, żeby nie wjechać w tylny zderzak komuś, kto swoim iphonem na selfiesticku koniecznie musi spróbować zrobić zdjęcie suszącemu się z balkoników praniu. JAKBY TO BYŁ JAKIŚ WORLD PRESS PHOTO!
Jest tandetnie i pamiątkarsko: od magnesików po figurki z defekującymi celebrytami, z knajpami, które oczywiście oferują wszystkie turystyczne pułapki jakie się da: od zawyżonych cen, przez marne jedzenie i jeszcze marniejszą obsługę.
Wszystko to po to aby na sam koniec zostać okradzionym. I to nie tylko mentalnie, ale dosłownie: bario gotico znane jest z tego, że grasują po nim hordy kieszonkowców, a utrata telefonu czy portfela może się wydarzyć w mniej niż mgnienie oka.
Antidotum
Na tego potwora trzeba być gotowym, ale też trzeba go załatwić sposobem. I to nie byle jakim, ale sposobem kartograficznym. Nawet jeśli trochę koślawym. Centrum najlepiej sobie podzielić w głowie na trzy części: woodstockowo-hipstersko-alternatywny El Raval (tutaj oznaczony gustownym kolorem: oczojebitny topaz), druga jest wylęgarnia turystycznych potworów oznaczona przez Wujaszka Googla czyli Bario Gotico i trzecia to urokliwa pomimo zalania tłuszczą Ciutat Vella którą oznaczyłem gustowną fuksją.
El Raval – miasto podane in expressis verbis
Dzielnica do wychodzenia na miasto a la localsi, chociaż to też nie do końca prawda bo to raczej przyjezdni, którzy osiedli w Barcelonie tak aby dobrze się bawić. Jest tu względnie brudno, latarnie oświetlają wszystko żółtym światłem, które rzuca tyle samo cienia co światła, a grafitti i ogólny wygląd ludzi wokół przypominają, że tutaj bije jedno z energiczniejszych serc miasta. Słowem dzielnica ludzi młodych, lubiących wychodzić na miasto, tłoczyć się w przyjemnych barach i pić piwo na skwerach. Zwłaszcza pod muzeum sztuki współczesnej MACBA, która nocami zamienia się w plenerowe miejsce spotkań, grania w piłkę, na instrumentach jak i nerwach mieszkańców. Tutaj znajduje się kilka świetnych barów przyciągających zarówno mieszkańców jak i turystów, kilka szybkich jadłodajni, które mają zabić gastrofazę i parę niezłych muzeów sztuki współczesnej.
Jest to przyjemna dzielnica, ale jest jej bliżej do woodstockowego uroku niż do jazz barów.
Bario Gotico – urbanistyczny Dr. Jekyl… lub Mr. Hyde
To ta dzielnica tak bardzo skojarzyła mi się z powieścią Roberta Stevensona, nie bez przyczyny. Rozciągająca się od najsłynniejszego deptaka w Hiszpanii – La Rambli, aż po najstarszą część miasta. Tutaj jest wszystko, piękne budynki, wspaniała historia, cudowna architektura, miasto takie jak to, opisane przez Zafona w Cieniu Wiatru – no prawie.
To piękno zalane jest potrawką z masy wszelkiej maści wizytujących laufrów i idących za tym sklepikarzy i restauratorów łypiących na szybki zysk z naciągactwa.
Ciutat Vella i inne baśnie
Dla tych, którzy dzielnie przebiją się przez Bario Gotico czeka nagroda. Może i nie nirvana błogiego spokoju i odpoczynku od kurortowego kotła, ale za to szansa na znalezienie miejsc, gdzie można się zachwycić. W tutejszych uliczkach jest już czyściej niż w El Raval, wypełniają je małe sklepiki i atelier, które są trochę pretensjonalnie, ale nie mniej przyjazne, a dzięki temu dodają uroku i pomysłowości. To tutaj znajdują się te ciekawsze muzea, te bardziej inspirujące kościoły, te bardziej autentyczne bary z vermouthem. Trzeba się ich naszukać, trzeba trochę pobłądzić, ale jak już się trafi to trafia się super.
Dr. Jekyll rzuca perełkami
W całym tym zamieszaniu i przy wesoło baraszkującym duchu Mr. Hyde’a Barcelona pozostaje Barceloną, to jest jednym z najbardziej niezwykłych miast na świecie, a co za tym idzie nawet i w tym rozgardiaszu natrafia się na perełki:
Perełka nr 1
La Cerería
Ta wegetariańska knajpa to najprawdziwszy skarb Bario Gotico. Zaraz obok Plaza Mayor, w pasażu za jeszcze inną restauracją ten mały cud warzywnej gastronomii pozwala uciec od tłumów i nacieszyć się czymś nietypowym. Właściciele mają między sobą dynamikę jak prowadzący Top Gear: jak mają czas to będą nie tylko kelnerami, ale przewodnikami po różnych smakach alkoholi i dań, a jak nie to ze wzruszeniem ramion powiedzą, że oni nic nie wiedzą. To jest knajpa założona ponad 20 lat temu, kiedy wegetarianizm był rodzajem upośledzenia, a nie modnym stylem życia. To czuć, widać i słychać. Styl wystroju jak i jedzenia jest absolutnie eklektyczny, ale za to bijący pasją właścicieli. Nie ma tu miejsca na jakieś chodliwe tematy jak quinoa, jarmuż czy złote sztućce i monstery w pięknych doniczkach. Je się milanesy z bakłażanów, naleśniki z kaszy gryczanej, sok z sokowirówki zamiast smoothie, a wszystko gotowane i nakładane od serca. Miejsce dające mnóstwo radości.
Perełka nr 2
Santa Maria del Mar
Jeden z najpiękniejszych gotyckich kościołów na świecie, uwieczniony w legendarnej książce Ildefonso Falconesa Katedra w Barcelonie. Technicznie nie jest to katedra, ani jego piękno nie zwala z nóg jakąś niezwykłą fasadą. Tutaj wszystko kryje się w środku. Chłodne kamienne wnętrze tej zaskakująco wysokiej bazyliki zostało wysmuklone filarami wokół ołtarza, które jakimś cudem nadają budowli zarówno majestatyczności jak i filigranowości. Marzeniem wydaje się móc usłyszeć chorał gregoriański, albo chociaż trąbki i bębny pochodów wielkanocnych (TUTAJ WSTAW ODNOSNIK DO ŚWIĄT NA MAJORCE)
Perełka nr 3
Bodega del Born
Ta perełka kryje się tuż obok Santa Maria del Mar, ale można zbyt łatwo ja przeoczyć, bo schowana jest w uliczce za stosunkowo znaną pułapka na turystów: barem El Chigre 1769, który można bez skrępowania olać. To w del Born mieszka magiczny duch Barcelony, który nie został jeszcze wypchnięty przez turystyczną pożogę. Malutki bar w środku mieści zaledwie kilka stolików i coś na kształt lady powieszonej przy ścianach, która szerokością nie dorównuje niektórym regałom na książki. Jest to rodzinna knajpa, prowadzona z miłością do formy spędzania czasu przy vermoucie w doborowym towarzystwie, przy doborowym tapas. Zwłaszcza filety z anchois podawane na słodko dają znać przez podniebienie, że znalazło się we właściwym miejscu.
Perełka nr 4
Schmuksy
Schmuksy bo mam na myśli trzy knajpy w El Raval: Two Schmucks, Fat Schmuck i Lucky Schmuck – prowadzone z przymrużeniem oka i pełnym profesjonalizmie bary i baro-restauracje z kartą bardzo dobrych drinków, pomysłowym brandingiem oraz niezłym żarciem, nie wspominając o mega miłej obsłudze. Wszystkie trzy pasują do luzackiego stylu bycia dzielnicy i z chęcią lądują tutaj zarówno mieszkańcy jak i przyjezdni. A to zawsze dobra rekomendacja. A i są na liście top 50 barów na świecie!
Perełka nr 5
MOCO Museum
Mała gratka podczas misji samouklturniania się. Miasto o tak bogatej historii sztuki samo skłania człowieka do tego aby jakoś tej sztuki dotknąć (czego robić przeważnie jednak nie wolno, ale i tak chce się z nią poobcować). Nie ma co się jednak oczekiwać, pobyt w Barcelonie nie sprawi, że nagle staniemy się fanami Picassa, albo że ni stąd ni zowąd zamienimy się w amatorów modernizmu i art nouveau. Tutaj z pomocą przychodzi muzeum zrodzony z genialnej potrzeby Lionela oraz Kim Logchies – ludzi, którzy postanowili przybliżyć nam sztukę najbardziej nowoczesną. W środku nieraz nas zaskoczy coś z muzeum niekoniecznie nam się kojarzy, a jak najbardziej zasługuje na takie uwiecznienie. MOCO w Barcelonie kusi pracami fenomenów takich jak Banksy czy KAWS, ale i takimi zwalającymi z nóg autorami jak chociażby Guillermo Lorca. Przestrzenie są tu świetnie zaaranżowane, tak aby naprawdę wbiło nas w fotel, chociaż tych akurat tam nie ma. Jest to miejsce zapchane ludźmi, ale i tak godne uwagi.
Perełka nr 6
Palau de Musica Catala
To jest prawdziwa perła! Perliszcze! W całej sławie katalońskiego modernizmu jakoś dziwnym trafem pomijana. Zapomniana, czyha niedaleko Plaza de Catalunya i bang! wali obuchem swojego majestatycznego splendoru po głowie. Mało tego! Można podziwiać także jej fantastyczne, wpisane na listę dziedzictwa UNESCO bebechy kupując bilet na spektakl. A to może być i opera, i koncert jakiejś gwiazdy czy może i trochę cliche pokaz flamenco. I tak, wiem, że flamenco w Barcelonie to jest tylko plugastwo, którym napluł na stolicę Katalonii Woody Allen, ale ten taniec… to jest coś innego. Nawet kosztem bycia najbanalniejszym ze wszystkich turystów warto go zobaczyć. A w tym miejscu to prawdziwa magia!
To nie wszystko!
Oczywiście, że takich perełek jest więcej i nie twierdzę, że innych pośród monstrów turysto-manii w centrum Barcelony nie ma, ale jestem tak przekonany, że dałbym sobie zęba mądrości wyrwać (a akurat został mi jeszcze jeden), że te które wymieniłem powyżej będą warte zapamiętania.