Kategorie
Rzucając w miejsca

Rzucając w Santiago de Compostela

Natomiast miasto samo w sobie też ma klimat wyjątkowości. Jest maleńkie i bardzo ujednolicone, a właściwie brązowo-białe.

3 min czytanka

Tłumy przytulające się do posągu świętego Jakuba i jego zdziwione spojrzenie, chłód romańskiej katedry, półmrok i ogromna kadzielnica, na której wikariusz-fizyk-amator pewnie może z powodzeniem zaprezentować zasady działania wahadła Foucaulta, a wszystko w jednym z najświętszych katolickich miejsc, czyli w katedrze w Santiago de Compostela.

Wrażenie wisi w powietrzu

Niezależnie od własnych przekonań, co do religii po wejściu przez wrota romańskiej świątyni czuć, że jest się w miejscu niezwykłym, właściwie to już za progiem ma się gęsią skórkę. Jest mroczna, niedoświetlona i zimna. Na kolumnach nawy głównej jak bluszcz wiją się organy, na żyrandolach wisi pradawna pajęczyna, wszędzie kształty charakterystycznej muszli. W jednej z kaplic ukrzyżowany Jezus przyozdobiony jest prawdziwymi ludzkimi włosami, a to wszystko za darmo, co jest rzadkością.

Nie brakuje też złota i srebra wokół ołtarza i przy nagrobku świętego. Ciekawa jest kaplica Matki Boskiej z Pilar, gdzie Pilar nie oznacza miejsca, tylko słup, na którym podobno objawiła się Maryja. W tej poniekąd zaniedbanej katedralnej wnęce, którą wyłożono marmurem można poczuć bogactwo jakim średniowieczna szlachta chciała się wyróżniać.

Najbardziej imponuje mroczna surowość tego miejsca, ma się poczucie, że ludzie widzieli je dokładnie takim samym sto, dwieście, trzysta lat temu. Unosząca się w powietrzu atmosfera  wydaje się być odporna na wszechobecnych turystów.  Nie obroniła się ona za to przed tradycyjnym wyciąganiem palców do kieszeni wiernych. I tak o to, aby modlitwa przy grobie świętego była ważna zainstalowano tam skarbonkę na monety, a jeśli sprawa jest poważniejsza, to wypada wrzucić euro do innej skrzynki, która zapali świeczkę LED w naszej intencji. Można też stanąć w kolejce prowadzącej za ołtarz, a tam objąć figurkę Świętego Jakuba. Ten według tradycji w czasie wolnym od bycia świętym podczas Reconquisty zamieniał się w mordercę Maurów, jak dumnie tłumaczy pani przewodnik.

Wyjątkowe miasto końca drogi

Natomiast miasto samo w sobie też ma klimat wyjątkowości. Jest maleńkie i bardzo ujednolicone, a właściwie brązowo-białe. W jego wąskich uliczkach znajduje się mnóstwo świetnych restauracji specjalizujących się w daniach galicyjskich, głównie rybach i owocach morza. Co jakiś czas można natrafić na punków i włóczykijów, albo na ich archetyp, czyli trubadurów. Jedni i drudzy potrafią równie mocno oczarować śpiewem i gitarą, co zdenerwować namolnością. Widać, że jest to miejsce spotkań, ulicami unosi się rozluźnienie, ludzie są autentycznie zadowoleni z tego, że tu dotarli. Jakby ich trud rzeczywiście był skończon.

Jednak za wyjątkiem katedry i kilku knajpek ze stoliczkami na brukowanych uliczkach to w Santiago de Compostela nie ma za wiele. Jest to niby stolica regionu ale tak naprawdę jest maleńkim miasteczkiem, w którym z wyjątkiem urzędników i pielgrzymów nie ma zbyt wielu osób.

Są jeszcze studenci, ale oni zostali zepchnięci na drugi plan, gdzieś w cień katedry i nie jest to miasto, które imprezuje razem z żakami.

I nie musi być, bo to nie osłabia jego wyjątkowości.

Panowie trubadurzy na zakończenie

PS Jestem naprawdę dumny z hamakowania na lotnisku w Santiago.

Hiszpania ma o wiele więcej do zaoferowania. Sprawdź poniżej

Albo może w inne miejsca

W odpowiedzi na “Rzucając w Santiago de Compostela”

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *