Kategorie
Rzucając w miejsca

Rzucając w Mar del Plata

Żar lejący się z nieba, plaża z rozgrzanym drobnym paskiem włażącym w kąpielówki i woda tak lodowata, że aż mrożąca moczowody. Brzmi znajomo, jakoś tak swojsko i coś w tym jest. Argentyńczycy w założeniach chcieli zrobić drugie Cannes, a wyszedł Kołobrzeg 2.0.

5 min czytanka

Partyjka w pejo

Symbolem miasta są lwy morskie, tudzież foki

Partyjka w pejo

Mar del Plata to ogromne nadmorskie miasto, mieszka w nim ponad milion osób. Jego nadatlantyckie plaże ciągną się dziesiątkami kilometrów. W nocy robiąc ogromne wrażenie.

Słońce jest bezlitosne i już po jednym dniu na piasku, po ściągnięciu kąpielówek pod prysznicem wygląda się komicznie. A prysznic trzeba brać obowiązkowo, nie tylko ze względu na zasolenie Atlantyku, który aż dosłownie kuje w oczy, ale także na mały, czarnawy piasek, który wciska się wszędzie. Tak, tam też.

Trochę kurortowej etykiety

Na plaży wygląda się też specyficznie. Po pierwsze, kopiując modę brazylijską, stringi to raczej norma niż odstępstwo, co przy zatłoczeniu plaż w Mar del Plata oznacza mnóstwo krępujących mniej lub bardziej spotkań „twarzą w poślad”. Potrafi zrobić się tak tłoczno, że ludzie na siebie wpadają. Jest też mnóstwo źle zrobionych tatuaży, gdzie prym wiodą herby ulubionych klubów futbolowych, albo imiona partnerek. Obowiązkowo buty na koturnach dla pań i koszulki piłkarskie dla panów.

Trochę miastowego szyku

Za to miasto samo w sobie prezentuje się dobrze. Wysokie budynki dają cień, jest mnóstwo parków i terenów zielonych. Najlepiej wygląda jednak to, że bez koszulek chodzi się tylko po plaży i ciągnącym się wzdłuż wybrzeża deptaku, a nie po centrum. Jakoś  przyjemniej się je lunch bez towarzystwa naoliwionych bebzunów przy stoliku obok.

Architektonicznie, za największą atrakcję uchodzi wielki budynek kasyna, zbudowany w pierwszej połowie XX wieku. Oczywiście mieszkańcy Mar de Plata argentyńskim zwyczajem wspomną, że podczas otwarcia było największe i najlepsze na świecie. Na szczęście dla księcia Alberta, nie zrujnowało ono Monte Carlo. Tak jak lokalny festiwal filmowy nie odebrał palmy pierwszeństwa temu w Cannes.

Dusza godna Mielna

Kurort nie byłby kurortem z prawdziwego zdarzenia bez muzyki, przede wszystkim argentyński odpowiednik disco-polo czyli cumbia. Charakteryzuje się rytmicznym szumem, podobnym do marakasów. Co ciekawe ten dźwięk i rytm wybija się na takiej okrągłej metalowej tarce, która wygląda jak ta część pralki, która się zawsze psuje w reklamach calgonu. Kto by pomyślał, że można porwać tłum popsutym sprzętem AGD, a tu ludzie bawili się przednio. Cumbię słychać wszędzie, na ulicy, na plaży i oczywiście w klubach.

Te są usytuowane albo w oddalonej od centrum dzielnicy, albo już przy samej plaży i  na pewno są jednym z powodów, dla których ludzie tu przyjeżdżają. Niektóre mają tarasy otwarte na zatokę, inne palarnie w środku, a jeszcze inne są po prostu za darmo. Czasem panują ograniczenia wiekowe takie jak 22-25 lat, mniej niż 25, więcej niż 25. A to jak są egzekwowane zależy od łaski ochroniarzy.

Serce na emeryturze potrzebuje emocji

Oczywiście są też atrakcje dla tych, którzy chcą być aktywni, ale ich ciała już sobie na parkietową gibkość nie są w stanie pozwolić. Francuscy emeryci mają boule, brytyjscy bingo, a argentyńscy pejo. Jest to gra, która w dobrym towarzystwie dostarcza więcej emocji niż rozrusznik serca, oraz która łamie wieloletnie, niekiedy wiekowe przyjaźnie. Gra się na specjalnych torach wypełnionych piaskiem, gdzie trzeba rzucić przed siebie małym dyskiem. Aby rzut był ważny musi on przekroczyć połowę toru, oraz zatrzymać się przed linią autu. Potem każdy z dwóch graczy rzuca dwoma większymi dyskami, a wygrywa ten, którego duży dysk znajduje się bliżej małego.

To miasto jest kurorciskiem, ale za to uwielbianym przez swoich mieszkańców. Bo jak ktoś twierdzi, że jeśli miałby się wyprowadzić „to tylko na Karaiby bo tam morze jest cieplejsze” to chyba lubi swoje miasto. Mar del Plata może nie jest ósmym cudem świata, ale wydaje się „buena onda” czyli dobrym duchem.

Porady praktyczne

Może najmniej rajcującą opcją jest bieganie od bankomatu do bankomatu, aby znaleźć ten który łaskawie wyda pieniądze. Marnowanie czasu na szukanie supermarketu w centrum miasta też sobie można odpuścić, bo jak coś nie jest sprzętem RTV, lub jakimś dziwnym butikem mody to się raczej nie otworzy. Trzeba się posiłkować kioskami, warzywniakami i rzeźnikami, tylko tam płatność kartą nie zawsze jest możliwa.

Pomiędzy plażowiczami wędrują obładowani panowie sprzedający „cervecita friiaaaa” (czyli zimniuuutkie piwko), „choclo caaaaliente” (gorącą kukurydzę) oraz „churrros” czyli rodzaj pączków. Oczywiście handel podrabianymi Ray-Banami, czapkami z daszkiem, piłkami i kąpielówkami też się odbywa.

Plaża centralna w Mar del Plata to żadna Copa Cabana, nie może się też równać nadbałtyckim plażom. Jest zatłoczona i brudna, więc lepiej się przespacerować gdzieś dalej od centrum.

Dla tych, których fascynują fale w morzu przez przypadek stworzono plażę do tego idealną. Pomiędzy dwoma betonowymi molo, woda szybko się kumuluje dostarczając mnóstwo frajdy i czasem dosłownie zwalając z nóg.

Mar de Plata jest spoko, ale Argentyna ma duuużo więcej do zaoferowania!
Kliknij, w któryś z tytułów poniżej jeśli mi nie wierzysz 😉

Albo może w inne miejsca:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *