Jednooki przewodnik po stolicy Islandii*
Reykjaviku nie poznałem nigdy. Poprawnie. Tak się zdarzyło, że dwa razy trafiłem do muzeum penisów, posłuchałem dobrego jazzu w piwnicy restauracji, przypadkiem trafiłem na Islandzki stand-up, zapatrzyłem się na tańczącą w klubie parę i zakochałem się w barmance, chociaż dzisiaj pamiętam tylko jej brwi.
Gdyby zrobić to poprawnie…
To w skrócie.
Reykjavik powinno się zwiedzać pewnie inaczej. Powinno zacząć się pod charakterystycznym kościołem nad którego projektem zachwycają się znawcy architektury. Potem powinno się przejść przez centrum, dojść do filharmonii, przejść się wzdłuż portu, zjeść hot doga, zobaczyć parlament i bawić się w wyszukiwanie kolorowych budynków.
No ale mi się nie udało, więc o tym nie opowiem. Nie mogę nawet być obiektywny mówiąc o stolicy Islandii.
Lubię Reykjavik
Wydaje się większy niż jest, a jednocześnie dość przyjazna. Jednak przede wszystkim jest dziwna.
Tutaj wszystko wydaje się jakoś nie na miejscu, albo oderwane. Kolorowe budynki stojące obok siebie mają totalnie różne kształty. Jeden wydaje się rozciągnięty, drugi przykurczony, trzeci ma za duże okna. W dodatku niby budynki są kolorowe, a i tak wydaje się, że jest szaro.
Ta dziwność wisi w powietrzu i wynika z tego, że atrakcje w Reykjaviku są nietuzinkowe.
Chlast penisem
Znajduje się tutaj muzeum fallologiczne, czyli największe skupisko zanurzonych w formalinie członków na obu półkulach. Jest to ciekawa metoda aby uczyć ludzi o…faunie tej wyspy, bo dzięki temu turyści z żywym zainteresowaniem słuchają o Waleniach Spermowych (tak, istnieją takie). Lecz dla mnie najciekawsze są zmiany w nastrojach ludzi, którzy do muzeum mają wejść i tych, którzy z niego wyszli. Ci pierwsi zachowują się jak szóstoklasiści odkrywający temat o rozmnażaniu na lekcjach Przyrody. Z uśmiechami na twarzy robią sobie zdjęcia przy pamiątkach i jakoś nerwowo się chichrają. Natomiast ci, którzy zakończyli swoją podróż poprzez fallusowy las wyglądają na skołowanych, czy nawet starszych. Widać to, że muzeum się na nich odcisnęło.
Reykjavik pomaga odreagować każdemu…i jego portfelowi
Dlatego próbują je jakoś odreagować. Jedni pójdą do jednej z kilkunastu restauracji z muzyką na żywo i pewnie nie pożałują bo ta stoi tutaj na niezwykle wysokim poziomie. Inni pójdą o krok dalej i postanowią się zalać w jednym z nocnych klubów najdalej na północ położonej stolicy świata. Tam może czekać na nich niemiła niespodzianka w postaci cen alkoholu i tego, że islandzkie pary potrafią zatańczyć najgorętszy taniec ani razu przy tym się nie dotykając. Jeszcze inni wybiorą się do The Secret Celar i usiądą przy jednym ze stolików, podczas gdy jakiś Islandczyk będzie opowiadał im żarty skupiające się na Szwedach, Duńczykach, Norwegach i alkoholu. Oraz niewybrednych konkluzjach o kazirodztwie.
Reykjavik jest dziwny.
*Prowadził jednooki ślepych
W odpowiedzi na “Rzucając w Reykjavik”
[…] Kilka następnych dni przebiega w ciszy, w ciepłym i bezpiecznym domu. Dopiero z pewnej odległości mierzonej w kilometrach i w godzinach, gdzieś podczas porannego mycia zębów, czy podczas patrzenia na czajnik gotujący wodę na herbatę, do głowy zakrada się niespodziewana myśl. I ni z tego, ni z owego człowiek szepcze: Trzeba będzie tam wrócić. Na początku jest się zmieszanym. Ta myśl zakrada się tak niespodziewanie. Jeszcze niedawno marzło się pod Seljalandfoss, a życie rzucało piaskiem w oczy na Solheimasandur. Tego dnia zaś po raz pierwszy z sentymentem myśli się o powrocie za Reykjavik. […]