
Komunikacja w Argentynie nie należy do najłatwiejszych.
Patrząc na styl jazdy kierowców i na autobusy zachowujące się jak marcujące nosorożce, można uznać, że Argentyna to perfekcyjne wręcz miejsce dla tych, co planują swój żywot zakończyć.
Nie jest NAJGORZEJ na świecie, ale zdecydowanie jest ale.
Zacznijmy od „przystanków” autobusowych.
Niewytłumaczalnym jest fakt, czemu akurat ten krawężnik, który nie różni się absolutnie niczym od innych krawężników w promieniu 10km, zasłużył sobie na honor bycia przystankiem. Może jest wysmarowany kocimiętką zwabiającą autobusy, albo może ma tatę w Ministerstwie Transportu, nie wiadomo. Jakimś cudem to ten konkretny krawężnik jest oczywistym przystankiem autobusowym.
Znalezienie właściwego przystanku to też zaledwie preambuła do wybrania właściwego autobusu. Tak, są one numerowane (ba!) nawet podwójnie! I to jest problem. Jeden numer np. 324, 86, 113 to jest rodzajnik autobusu (wskazuje czy to jest typ autobusu, którego uwagę chcemy na siebie zwrócić), natomiast drugi to numer linii. Czyli żeby dostać się z punktu A do punktu B musimy jechać autobusem rodzajnikiem X i o numerze linii Y. Oczywiście autobusy o tym samym rodzajniku mają te same przystanki i jeśli przystanek jest łaskawie oznaczony to jest on oznaczony tym właśnie rodzajnikiem, natomiast wybór dobrego autobusu to już kwestia uwagi i trzeźwości umysłu. Trzeba wiedzieć, którym numerem linii chce się jechać. Jeśli komuś mało jest numerów obok wejścia na pokład znajduje się jeszcze numer autobusu oraz czasem numer kierowcy, dzięki czemu można wybrać sobie swoich ulubionych.
Nieobecność rozkładów jazdy można wytłumaczyć troską o zdrowie wszystkich zainteresowanych. Przy rozkładzie jazdy biedny argentyński kierowca by się niepotrzebnie stresował, tył i pocił zakłócając podróż niemiłym zapachem, albo zawałem serca. Użytkownik natomiast niepotrzebnie by wyglądał autobusu, tylko podnosząc sobie ciśnienie. Pozbywając się rozkładu jazdy osiągnięto swoisty wręcz sukces logistyczny i jedną z utopijnych wizji społeczeństwa harmonijnego. Kierowca przyjeżdża sobie o dowolnej godzinie w doborowym humorze, a pasażer zamiast niepotrzebnych nerwów witany jest miłą niespodzianką, że autobus jednak przyjechał, bo mógłby nie.
Gdy już znajdziemy miejsca lęgowe lokalnych Ikarusów trzeba takiego do siebie zwabić. Autobusy oraz ich główny ośrodek nerwowy, czyli kierowca, są niezwykle agresywne oraz pewne siebie. Jeszcze nie było mi dane widzieć, aby taka bestia przepuściła ludzi na zebrze, a swoje niedoszłe ofiary mijają na zapałki. Jednak ten mknący pocisk dużego kalibru nie ma też w zwyczaju zatrzymywać się na przystankach, jeśli nie zostanie on tam chytrze, ale i zdecydowanie zwabiony. Przeważnie machając trzeba wyskoczyć na jezdnię. Jednak ta sztuczka wymaga trochę praktyki, ponieważ trzeba dobrze wyczuć moment. Zaskoczony pod włos autobus (ze względów prawnych trzeba pamiętać, że w tym wypadku mowa o maszynie, nie o kierowcy) może spanikować i po prostu człowieka rozjechać. Natomiast taki poinformowany na czas zaczyna delikatnie, aczkolwiek wyraźnie, zwalniać. I tutaj jest szansa na to aby wsiąść.
Kierowcy autobusów, po latach treningów, wypracowali odruch otwierania drzwi równo z włączaniem migaczy. Tym sposobem dają znak zarówno pasażerom jak i innym uczestnikom ruchu, że bestia zaraz się wypróżni, jednocześnie zachęcając podróżnych do niezważania na swoje zdrowie i wyskakiwania oraz wsiadania. Uwielbiają oni bezkompromisową płynność takich wymian pasażerskich. Gdy się go jednak zmusi do postoju słychać posapywania i prychnięcia pełne pogardy i złości, które niewprawione ucho może pomylić z pneumatyką hamulców.
Oczywiście dyrekcja transportu publicznego oraz sami kierowcy dbają nie tylko o kondycję fizyczną obywateli, ale także sprawdzają ich przygotowanie mentalne. Atuty, które nawet w najlepszych korporacjach są mile widziane, ale będące zaledwie opcjonalne, w Argentynie są niezbędne. Umiejętność pracy pod presją, wielozadaniowość, pasja i motywacja są niezbędne, aby odbyć podróż autobusem. Zaraz po wskoczeniu na pokład należy z miejsca wyrecytować cel swojej podróży, tak, aby kierowca mógł naliczyć stosowną opłatę, zbliżyć kartę Sube oraz iść do wewnątrz potwora, tak, aby kolejny pasażer mógł powtórzyć proces. Wszystko w ułamkach sekund, w czasie, który nawet dla kierowców formuły 1 jest zbyt wymagający.
Ciąg dalszy nastąpi…
Nie tylko transport publiczny ekscytuje!
Argentyna ma dużo do pokazania!
Kliknij w któryś z tytułów poniżej, a się przekonasz!