Ostatnie kilka kroków, szczyt odsłonił swoje potężne oblicze, a ja nie mogłem uczcić tego lepiej, niż padając na kolana i rzucając majestatycznego pawia. Wszystko w hołdzie jednej z najbardziej spektakularnych i najtrudniejszych gór na świecie: Mount Fitz Roy. Wieży która wygląda jak bajkowy strażnik rodem z Władcy Pierścieni.
U jego podnóży powstała wieś, niemal odcięta od świata, bo od najbliższego miasta oddziela ją 240 km, a otacza ją pustkowie Patagonii. To oznacza, że do najbliższego kina trzeba jechać kilka godzin autokarem. Tutaj człowiek czuje się mały, w szerokiej polodowcowej dolinie, otoczony przez ośnieżone szczyty, skalne ściany i turkusowe jeziora, lizane jęzorami lodowców.
Witajcie w el Chalten
Na stałe mieszka tutaj zaledwie 1500 osób. Jest jedna szkoła i wizja spędzenia tutaj dzieciństwa zdaje się fascynująca i trochę straszna. Stąd nie jest się z prowincji, stąd jest się z Patagonii.
Nawet kilkudniowy pobyt to jest przeżycie. Tutaj przyjeżdża specyficzny rodzaj ludzi, których łączy pasja. To nie jest górski kurort, tylko baza wypadowa. Na ulicach panuje inny rodzaj mody, królują softszele, swetry i trekkingowe buty. I pomimo tego, że zjeżdżają z całego świata, to wszyscy wyglądają zaskakująco podobnie. Mężczyźni są albo łysi albo brodaci, a kobiety noszą bandany na nadgarstkach i uśmiechy pełne ciepła.
Ulice są puste i tylko czasami przemierzają je terenowe samochody. Przeważnie chodzi się pieszo, bo szlaki zaczynają się dosłownie za progiem hosteli. Świat budzi się tutaj wcześnie rano i idzie w góry, dlatego restauracje przeważnie otwierają się po godzinie 17, czyli wtedy, kiedy wszyscy zejdą z tras.

Dlatego też niemal każde miejsce oferuje lokalne piwa, albo fantastycznego grzańca z argentyńskiego malbecu. W grudniu ciemno robi się bardzo późno, ale za to często wieje, dlatego knajpy się szybko zapełniają i rozgrzewają rozmowami po francusku, hiszpańsku, niemiecku, rosyjsku, angielsku i (o dziwo!) hebrajsku. Mimo wszystko ludzie szybko znajdują wspólny język, bo łączy ich mnóstwo rzeczy.
Pewien niesmak, choć to drobnostka
Jedyne co kłuje w oczy, to nieodparte wrażenie, że lokalsi chcą cię ograbić z każdego grosza tylko i wyłącznie dlatego, że jesteś zza granicy. Na szczęście wstęp do Parku Narodowego jest darmowy, ale już na dworcu trzeba zapłacić ekstra 20 pesos, tytułem opłaty dworcowej dla obcokrajowców. Z jednej strony się to rozumie, bo sezon turystyczny trwa mniej niż pół roku i nie są to wielkie pieniądze. Jednak z drugiej strony jest niesmak i ma się wrażenie, że robi się tu pieniądz na przyjezdnych gringos.
Gdzie iść
Obowiązkową trasą, którą robią niemal wszyscy przyjezdni do El Chalten jest Laguna de Los Tres. Dziesięciokilometrowa wędrówka wzdłuż doliny, przez las aż do górskiego stawu u podnóży Mount Fitz Roy. Szlaki są oznaczone dość przejrzyście, a po drodze usytuowane są miejsca kempingowe, gdzie ludzie rozbijają swoje namioty i stamtąd atakują inne punkty widokowe. Ci bardziej doświadczeni zabierają się za lokalne szczyty.
Nocleg w tym miejscu to też musi być przeżycie prawie jakby było się Davidem Attenborough (ale tylko w swojej wyobraźni, sir David jest tylko jeden). Sam widziałem jak pomiędzy tymi namiotami wędrowały górskie orły, które najwyraźniej w przerwach między polowaniami wykorzystują zapasy turystów.
Park Narodowy jest też habitatem pum, kondorów i dziwnych otyłych jeleni wyglądających jakby żywiły się tylko w KFC. Jest to śliczna trasa, której ostatni kilometr jest oznaczony kilkoma wykrzyknikami i opisany jako bardzo trudny, w rzeczywistości jednak nie jest trudniejszy od wejścia na Czarny Staw pod Rysami, więc jest to chyba typowa argentyńska przesada.
To o rzyganiu to prawda

Początek tego wpisu nie jest zmyślony. To tutaj szedłem jak marny aktor na planie filmowym o Mount Everest, zgięty w pół i powłóczący nogami. Miałem zatrucie pokarmowe.
Lecz nie tylko ja zapamiętałem El Chalten poprzez obolałe nogi i zmarznięte od hulającego wiatru policzki. I nietrudno uwierzyć, że nadal mam rozanielone oczy. Wystarczy, że wspomnę rozgrzane dłonie przez kieliszek grzańca i ulice pachnące tym specyficznym zapachem górskiej wędrówki.
Porady praktyczne:
Lokalne biura podróży oferują wycieczki po okolicznych cudach natury, takich jak lodowiec Viedma, jednak ich ceny potrafią zjeżyć włos na głowie.
Hostele są droższe niż w Buenos Aires i nie oferują śniadań, wydają się za to czyste i zadbane. Mają raczej charakter schronisk górskich. Hostel del Lago oferował nawet kemping dla tych najwytrwalszych, a jego maskotką był angielski buldog Cash, którego pasją było wykradanie skarpetek i gonienie za nimi po całym pokoju.
Pogoda w Patagoni jest nieprzewidywalna i zwłaszcza w górach trzeba być przygotowanym na silne wiatry oraz deszcze, w dodatku jest tutaj dość chłodno, lepiej odwiedzić sklep górski przed przyjazdem tutaj, bo kupowanie odzieży w Argentynie jest horendalnie drogie.
Obowiązkowo należy mieć ze sobą krem z wysokim filtrem, słońce jest tutaj bardzo silne.
Ceny jedzenia, a zwłaszcza świeżych warzyw, mogą być nawet dwukrotnie wyższe niż w innych częściach Argentyny, warto przyjechać ze swoimi zapasami, jednak trzeba pamiętać, że na teren całej Patagonii nie wolno przywozić wyrobów organicznych takich jak owoce, warzywa, nabiał, czy mięso, co się wiąże z polityką prewencyjną wobec chorób i wirusów. Na lotnisku będą prześwietlać torby i zatrzymywać wszelkie produkty tego typu.
Na terenie El Chalten przeważnie nie ma zasięgu, a Internet w hostelach jest przeciętny i raczej dostępny tylko w jadalniach.
Patagonia słynie z czekolad, regionalnych oraz przetworów z lokalnych jeżyn, warto spróbować lodów o tym właśnie smaku.
Warto przyjechać z gotówką, bo bankomaty lubią sprawiać problemy, a nie wszystkie miejsca przyjmują karty, zwłaszcza hostele bywają bardzo w tym temacie niedogodne.
Warto zarezerwować busy dzień wcześniej, bo inaczej trzeba płacić dużo więcej, te tańsze szybko się zapełniają.
Wpływ tego specyficznego rodzaju turyzmu jest widoczny już w samych restauracjach, brak tu McDonaldów, za to jest tutaj pełno wegańskich barów, co jest dużym kontrastem w porównaniu z resztą Argentyny.
Przykładowe ceny 2016
Bus lotnisko Calafate – El Chalten: 650 pesos (ok. 162zł), podwozi pod sam hostel
Bus El Chalten- Calafate: 450-650 pesos (ok 112-162 zł), różnie bywa z ich częstotliwością popołudniami, np 13 i nastepny dopiero o 19.
Grzaniec kieliszek: 45 pesos (ok. 11zł)
Butelka wody w supermarkecie 25 pesos (ok 6zł)
Dwie gałki lodów 45 pesos (ok 11zł)
Wycieczka na lodowiec Viedma:
a) statek który pokazuje jezioro i koniec lodowca ok 800 peso (ok 200zł)
b) przepłynięcie jeziora i wędrówka po lodowcu ok 2000 peso (ok 500zł)
c) przepłynięcie jeziora, wędrówka i wspinaczka po lodowcu ok 4000 peso (ok 1000zł)
Wejście na szczyt Cerro Electrico z noclegiem w namiocie, dla 1-2 osób: 1350 dolarów
Nocleg w hostelu: 250 pesos/noc (ok 60zł)
Danie w barze wegetariańskim: 150-165 pesos (ok 40 zł)
Piwo: ok 80 peso za pół litra (ok 20 zł)
Koszulki pamiątkowe: ok 350 pesos (ok 85 zł)
El Chalten jest super, ale Argentyna ma duuużo więcej do pokazania.
Kliknij w któryś z tytułów poniżej jeśli mi nie wierzysz