Musimy poważnie porozmawiać
Temat trudny. Temat ciężki. Temat…co tu dużo mówić… dość niesmaczny.
Islandzkie jedzenie.
Dość powiedzieć, że najbardziej emblematyczną knajpą w Reykjaviku jest budka z hot dogami.
Chyba lepiej było jak nie było..
To nie jest tak, że Islandczykom brak oryginalności jeśli chodzi o kuchenne wynalazki. Wręcz przeciwnie, pomysłowości mają aż nadmiar. Z tym, że przy tym co oferują tradycyjne islandzkie przepisy, hot dog jest jedyną potrawą, która przejdzie przez gardło przeciętnemu człowiekowi.
No i skyr, czyli lokalny rodzaj jogurtu. Delikatny, dość gruby, konsystencją przypominający ten grecki. I niczym się od innych jogurtów nie różniący za wyjątkiem szczepów bakterii. Ale mało, kto ma tak wygórowane podniebienie aby różne szczepy rozpoznawać. Co samo w sobie brzmi dosyć nieprzyjemnie, tak jak i reszta islandzkiej kuchni.
Przystawką niech będzie tradycyjnie ciemny chleb bardzo przypominający pumpernikiel oraz kilka rodzajów salcesonów, czyli bloków galarety zrobionych z pociętego owczego mięsa, przeważnie języków i innych narządów. Te są cięte na plasterki i podawane na sznycie. Może i niezbyt egzotycznie, wszak salceson i polskim stołom nieobcy. Natomiast połowa owczej głowy już na warszawskich stołach nie gości. A na islandzkich i owszem. Co i niektórzy smakosze delektują się zwłaszcza owczym okiem i jego konsystencją.
Z ryb w oczy rzuca się ryba suszona sprzedawana w paczkach na każdej stacji benzynowej, a nawet i w sklepach z pamiątkami. Służy ona za przekąskę i jest marzeniem tych, którzy posiadają karnety na siłownie. Chyba nic nie ma więcej białka w swoim składzie, a na Islandii suszona ryba często podawana jest zamiast chipsów.
Najpopularniejszym daniem głównym jest tradycyjny islandzki kociołek, czyli zupa z tego co pod ręką. Jej skład jest tak dowolny, że nawet nie ma jednego przepisu na nią. W gruncie rzeczy jedyną pewną rzeczą jest brukiew i jakaś bliżej nieokreślona część owcy. Całą resztę można dodawać jak leci.
Wszystko to jest niemal bez smaku, a co najmniej bez przypraw. Bo w krainie gdzie z ziół dziko rosnących to najwyżej żwir i kamienie ciężko o liście laurowe, a i nie zdarzyło mi się widzieć aby ktoś przy drodze sprzedawał suszące się papryki, dziko rosnący czosnek, cebulę, czy wianki z tymianku. Co nie znaczy, że Islandczycy nie mają żadnych przysmaków, które przed podaniem muszą kilka miesięcy powisieć. Jeżeli o to chodzi, to są oni mistrzami świata.
Amoniakowe przekleństwo czyli rekin a la zgniły
Na Islandii tak wiszą rekiny. A właściwie płaty rekiniego mięsa. I wiszą tak one przez kilka miesięcy. Lecz najciekawsze jest to, że zanim ten przysmak zawiśnie, to najpierw przez kilka tygodni leżakuje. Lub mówiąc wprost: gnije!
Panie i Panowie: hákarl! Czyli sfermentowane mięso rekina polarnego. Potocznie zwany zgniłym rekinem. I bardziej dokładnym w opisie tego przysmaku nie da się być. Mięso rekina polarnego zawiera bardzo dużo mocznika i substancji od niego pochodnych. Tak dużo, że jedząc je świeże człowiek po prostu się otruje, a nawet może umrzeć. Natomiast gdy taki rekin zgnije, mocznik zostaje rozłożony, a on staje się “jadalny”. W cudzysłowie bo jest to najobrzydliwsza rzecz jaką w życiu jadłem. Od lat już zajmuje bezsprzecznie pierwsze miejsce n mojej osobistej liście. A smród jaki unosi się po uniesieniu wieczka opakowania z hákarlem unosi się w pomieszczeniu jeszcze przez kilka dni.
Na bezrybiu… i rekin w końcu wejdzie
Na Islandię na pewno nie przylatuje się jeść. Jest drogo i niesmacznie. Lecz patrząc na listę tradycyjnych potraw łatwo można sobie zdać sprawę z tego jak ciężko musiało się tu żyć na długo przed kryzysem w 2008 roku.
Tutaj nic się nie marnowało, wszystko co było jadalne było przysmakiem. I aż strach sobie wyobrazić jaki głód zmusił człowieka do tego, aby któregoś dnia będąc w stanie najwyższej desperacji włożył do ust kawałek zgniłego mięsa rekina od którego kilka tygodni wcześniej umarł jego sąsiad i pies.
Informacje praktyczne
O tym, że na Islandii nie ma co jeść to lekka przesada. Nie brakuje tu świetnych knajp, a i na półkach w sklepach pełno jedzenia. W dodatku bardzo wielu światowej sławy kucharzy ma tutaj swoje restauracje, w których serwują potrawy inspirowane lokalnymi tradycjami. Zwłaszcza niezwykłej jakości ryby. Mnie najzwyczajniej w świecie na takie stołowanie się nie stać.
Jedną z ciekawostek kulinarnych Islandii jest pierś z maskonura i stek z wieloryba, ale… czy warto? Etyczna strona jedzenia tego na pewno zabija jakikolwiek smak. A przynajmniej powinna.
Ta budka z hot dogami naprawdę jest legendarna. Znajduje się w Reykjaviku, a nazywa się Bæjarins Beztu Pylsur i jadali w niej członkowie Metallici, a także kilku znanych polityków.
Hákarl można kupić w każdym sklepie. Co ciekawe podobno człowiek zajmujący się przygotowaniem tego dania cieszył się dużym szacunkiem w całej wsi. Chociaż zważywszy na to, że wieś na Islandii zaczyna się od jednego domostwa…. to o szacunek ciężko nie było 😉
Na Islandii je się lody na potęgę i to nawet po nocach. Nie wiem z czego wynika ta miłość do lodów, ale jest to jak najbardziej zjawiskowe.
Islandia ma największe na świecie spożycie Coca-Coli na mieszkańca.