Słowa prawdy
Sławety Gellert
Równie dobrze mógł być Hogwart
Retro Langos
Przepszyjemny uniwersytecki ogródek z winkiem
Popesztując
Poczta po węgiersku
Polski akcent w Budapeszcie
Po drugiej stronie Dunaju
Piesełki
Piękny Budapeszt
Piękno ulic
Pesztując na rogu
Parlament w pełnej krasie
Pamiętam, że ta knajpa to było coś z friends i z moto i z roślinkami
Pamiątki ze zrujnowanych barów
Pałacne kamienice Budapesztu
Oriental Soup House
Oriental Soup House z zewnątrz
Ogródki piwne w Budapeszcie
Nocny splendor Budapesztu
No podobała nam się
Niby Buda, a taka śliczna
Najsłynniejszy most i budynek
My fucking bar
Muralowo
Moto kawiarnia
Jak już zdążyłem wspomnieć raz, czy dwa, Budapeszt ma tak dużo do zaoferowania, że nie idzie wszystkiego wcisnąć w plan wycieczki (jeśli nie jest się mądrym i nie planuje się tam co najmniej pięciu dni).
Dlatego dzielę się poniższą listą rzeczy, które bardzo chciałem zobaczyć lub zrobić w stolicy Węgier, a na które niestety nie starczyło mi czasu.
Z nadzieją, że może trafi ona do kogoś mądrzejszego i cwańszego w swoich miejskich eskapadach, komu uda się im tam trafić.
5. Łaźnie (zwłaszcza, gdy można w nich imprezować)
Budapeszt jest nazywany Miastem Łaźni i właściwie rzecz ujmując nie ma co się dziwić, bo ma kilka takich, które mają kilkusetletni staż i kilka innych, których architektura totalnie rozbraja (przynajmniej na zdjęciach), a w jednych organizuje się nawet całkiem konkretny festiwal.
Najpopularniejsze są łaźnie Szechenyi i te też cieszą się najgorszą opinią ze względu na liczbę ludzi wesoło się w nich chlapiących jak i ze względu na nienajwyższy poziom czystości. I to są dostateczne powody aby omijać je z daleko, ale szczwane właściciele przybytku wpadli na pomysł bath parties i sprowadzają całkiem niezłych DJi na te imprezy.
A to już warte zachodu.
Łaźnie Gellert kuszą niesamowitym budynkiem położonym nad Dunajem i tam też z przyjemnością bym się zgubił. Ponadto pewnie jest jeszcze kilka innych łaźni, które nie są tak sławne ale pewnie mogą okazać się dużo lepsze od tych celebrytowatych.
4. New York Cafe
Bez dwóch zdań najbardziej wystawna kawiarnia w mieście, która swoim splendorem podobno kopie z partyzanta niczym Chłopcy z Ferajny Martina Scorsese.
Chociaż na kawkę.
Żeby poczuć się bogatym lujem.
3. Najbardziej instagramowe muzeum w mieście
Muzeum to może nienajlepsze słowo, ale…
To taka miejscówka, gdzie każda sala jest tak przystrojona aby można było sobie trzasnąć wyjątkowo ładne selfie i świecić nim w sołszal midiach.
Coś mi mówi w kościach, że to może być naprawdę dobra zabawa, a nawet jeśli całe to pozowanie w tym miejscu miałoby być zawodem czy udręką to a) można to tam robić bez poczucia wstydu b) przynajmniej na zdjęciach będzie ładnie.
Więcej informacji o Selfie Museum znajdziecie tutaj:
szelfimuzeum.hu
2. Zjeść nokedli, pörkölt i paprikás w Náncsi néni Vendéglője
Równie dobrze to może być zaklęcie jakiegoś starego magika z Isengardu, cóż węgierski to język piękny, uroczy i jedyny w swoim rodzaju.
Ale, ale Náncsi néni Vendéglője to nie żadna klątwa tylko knajpa jest polecana jako punkt obowiązkowy w Budapeszcie od 1980 roku i która jest opisywana jako prawdziwa perełka dla tych, którzy poszukują autentycznych węgierskich smaków.
Nokedli zaś to rodzaj zacierkowych klusek, które jak wszelkiego rodzaju kluski są zawsze na moim radarze. Pörkölt i paprikás zaś to taki rodzaj gulaszu (ale nie w węgierskim znaczeniu słowa określającego zupę, tylko w tym naszym), obydwa hojnie doprawiane papryką i podobno tak węgierskie jak Puskas i Laszlo Cseh.
1. Spalinkować się jak świnia w jednym z Barów na Tarasach
No bez przesady, ale bardzo chciałbym trafić na jakiś tour, którego motywem przewodnim jest palinka, czyli rodzaj samogonu, z której Węgrzy są niezwykle dumni. Przeważnie robi się ją ze śliwek, ale sprytny naród (jak każdy inny w historii Europy) opatentował metodę na destylowanie bimbru z dosłownie byle czego co zawiera jakikolwiek złożony cukier.
Jest to alkohol, który nie ma takiej światowej sławy jak whiskey czy wódka, dlatego też tak bardzo chciał aby ktoś mnie przez niego przeprowadził jak Morfeusz wprowadził Neo w Matrixa.
Sądząc po mocy, która oscyluję wokół 55% wizyta w Matrixie może być częścią programu.
Najbardziej zaś chciałbym zrobić to w jednym z budapesztańśkich (sic!) sławetnych barów z tarasami widokowymi, tj. barów na wysokościach. Najsłynniejszym jest 360 Bar, ale jak człowiek popyta to podobno jest jeszcze pare, które są niemniejszymi perełkami.