Jeśli komuś się tu nie podoba, to taką osobę należy porządnie sPESZTać! Naprawdę przepraszam za tak żałosną grę słów, ale nie mogłem się powstrzymać…
I chociaż mimo, że poziom tych leksykalnych zabaw jakie tu popełniam jest żenująco niski, na swoją obronę powiem, że czasownik spesztać wg. mojego mniemania mógłby mieć następującą definicję:
spesztać – (IPA: spɛʂtat͡ɕ) – niecierpliwa i nieadekwatna, chociaż charakteryzująca się szczerymi chęciami, próba pokazania tego co najlepsze w części stolicy Węgier zwanej Pesztem (węg. Pest) w skład której wchodzą dystrykty IV, V, VI, VII, VIII, IX, oraz X.
Czemu miałoby się kogokolwiek pesztać?
Bo ta część Budapesztu jest super!
Zwłaszcza jak jesteś turystą, który lubi miasta ze świetną architekturą, klimatycznymi knajpkami i z zamiłowaniem do długich wieczorów na tarasikach lub w ogródkach.
To tutaj znajduje się przeważająca część tych podstawowych atrakcji Budapesztu. Tj. miejsc, z których stolica Węgier słynie. Dlatego jako przyjezdnym prawdopodobnie będzie się spędzać tutaj więcej czasu.
I to dobra wymówka, żeby to właśnie Peszt lepiej poznać.
Najpierw klasyki

Większość atrakcji, których można się spodziewać na klasycznie zorganizowanej wycieczce z przewodnikiem leży po tej właśnie stronie Dunaju, tutaj jest też główna baza noclegowa, wszelkie hop-on-hop-offowe busy, wygodnie rozmieszczone kawiarnie i wszystkie udogodnienia turystyczne, od których żadne miasto nie może się odpędzić. Tak o to kolumny aktywnych wczasowiczów dzielnie maszerują właśnie po Peszcie. Prawdopodobnie zaczynając pod Parlamentem, podziwiając łańcuchowy most Széchenyiego, potem migusiem pod Bazylikę św. Stefana, spacerkiem przez Synagogę i na zakończenie zaliczając zabytkowy targ czy też Wielkę Halę Targową. Jak zwał tak zwał.
I jest to bardzo sensowny plan zwiedzania. Wszystkie atrakcje wpadają w jeden dzień, w dodatku łaskawy pan przewodnik (tudzież równie litościwa pani) zrobią małą przerwę na trochę zakupów przy ulicy Vaci i jakiś obiadzik.
Spoko.
Wszak najważniejsze rzeczy odhaczyć trzeba, są to niebagatelne budynki, a i takie perełki jak wejście na kopułę bazyliki to też kwintesencja zwiedzania obcego miasta. (Ręka w górę kto kiedykolwiek wszedł na kopułę bazyliki czy też wieżę kościoła w swoim mieście zamieszkania! A jak tak to ile lat Wam to cwaniaki zajęło?).
Ale powiedzmy sobie szczerze jest to przepis na zwiedzanie, a nie na pesztanie.
Jak poprawnie pesztać

Niewątpliwym sekretem na dobre pesztanko jest a) doborowe towarzystwo b) świadomość własnych zaintersowań c) zamiłowanie do picia i jedzenia w najróżniejszych formach.
Podpunkt a) należy rozwiązać we własnej gestii.
Podpunkt b) należy dobrze zrozumieć.
Oczywiście jak ktoś lubi żużel to pójdzie sobie na jakieś żużlowe rozgrywki (czy takowe akurat odbywają się w Budapeszcie tego nie wiem, ale nie o to chodzi).
Kluczem jest wiedzieć co nas naprawdę zainteresuje i nie wstydzić się wewnętrznego nerda, który lubi mosty, albo zachwyca się budynkami sakralnymi. Nie należy też udawać, że nie przyjeżdżamy w nowe miejsca tylko i wyłącznie aby posiedzieć w modnej kafejce i zjeść w dobrej knajpie. Jeśli jedziemy na wakacje tylko po to aby sobie ładnie pojeść to PO TO JEDZIEMY NA WAKACJE i tylko na tym lepiej się skupić.
A zaliż. Aby naprawdę się dobrze popesztać trzeba się ograniczyć.
- Dla tych co lubią mosty: przejażdżka przez wiszący most Széchenyiego, pogłowienie się nad mostem łączącym wyspę Sziget, który w pewnym momencie rozdziela się na trzy, złapanie piwka albo lemoniady na leżaczku w jednym z nadbrzeżnych barów i wieczorne relaksik z butelką wina i byłką na przęśle Mostu Wolności. To bardzo popularna sprawa, więc proszę się nie krzywić.
- Dla tych zakupowo-modowych spacerek przez Andarassy utc. (tj. ulicy) czy też Vaci utc. – i wystarczy. Wszyscy wiemy jak to męczy.
- Dla tych co wolą historię, politykę i sakralności trochę marsz na przełaj ale nikt się nie zawiedzie wchodząc do Parlamentu, na Bazylikę, łapiąc oddech w ogrodach synagogi przy ulicy Dohanyi i zaglądając do muzeum narodowego.
- Ci żyjący teatrem, galeriami i designem mogę bezpiecznie przemieszczać się na przełaj od Supermarket Galery, przez teatr István Örkénego, aż po operę. Starczy Wam wzrokowej rozpusty.
- Dla tych co żyją knajpowo-kawiarniowo-barowo RAJ JEST ZA KAŻDYM, ZA KAŻDYM ROGIEM. Wam jest najłatwiej i najtrudniej jednocześnie, bo od przybytku głowa boli.
Ci ostatni zgrabnie też nas doprowadzą do punktu c) naszego pesztania.
Głodny robi się każdy, zwłaszcza w nadmiarze wrażeń. I tutaj ważną radą jest wiedzieć gdzie chce się iść. Nie dlatego, że łatwo trafić w miejsce dość przeciętne (owszem łatwo, ale też idzie takie miejsca stosunkowo łatwo rozpoznać) ale dlatego, że Peszt jest dość spory i że dobrze wiedzieć gdzie się kierować, tak aby nie nabawić się zakwasów piszczeli.
Ci lubiący splendor historii rodem z belle epoque powinni szarpnąć się na wizytę w New York Cafe i rozkoszować się może i tylko najtańszą kawą, ale za to w jakich okolicznościach architektury. Ci zafascynowani mostami nie pożałują tego, że rozsiedli się na leżaczku w Estleg patrząc na zielony Most Wolności. Ci poszukujący rozkoszy wizualno-dizajnerskich dobrze poczują się w małych dziuplach wokół hotelu Arcadia. A sumienia tych, których akurat porwał szał zakupów uspokoi małe co nieco na placu wokół bazyliki św. Stefana, bo będą mogli klapnąć w tamtejszych restauracyjnych ogródkach z widokiem na kościół. Dzięki temu nikt im nie zarzuci, że nie widzieli żadnych zabytków. I wilk syty i owca cała.
Udane pesztanko kończy się tylko w jednym miejscu
Niezależnie od tego do której grupy się należy (powyższa lista jest bynajmniej niewystarczająca) to i tak wszyscy spotkają się wieczorem w najprawdziwszej peszckiej (sic) perełce- Szimpla Kert. Miejscu tak odjechanym jak królicza nora, w którą wpadła Alicja. Tam nieważne stają się metody na pesztanie bo tutaj wszyscy stają się sobie równi.
I każdy, z lekką pomocą węgierskiego białego wina, jest tak samo tym pesztaniem zachwycony.