Jak obrzucać to już nieprzyjemnie.
Obrzucać wyzwiskami.
Obrzucać błotem.
Obrzucać klątwą.
Obrzucać turystami też niedobrze.
Nawet bardzo. Można być najpiękniejszym miastem na świecie i spod tej lawiny nie dać rady wyjść.
Czy ktoś widział Wenecję? Ale tak na poważnie, bo spod mrowiska ludzkiej masy to jej nie widziano chyba od 1747 roku… Gdyby umiała mówić to pewnie zrobiłaby nam prezentację w Power Poincie o tym jak turyzm doprowadza do upadku imperiów.
Żartów nie ma, są historycy, którzy naprawdę ku takim wnioskom się skłaniają.
Dlatego Barcelona jest bardziej przerażona niż Sven Hannawald gdy go śnieżkami też właśnie obrzucali. Nowo-wybierani włodarze miasta solennie obiecują ukrócenie turystycznej samowolki. Na turyzm nakładane są co rusz to nowe podatki, AIRbnb jest wypędzane i utrudniane jak się da, a najtęższe umysły urzędu miasta (sam się zaśmiałem jak pisałem) dwoją się i troją jak “odzyskać miasto dla mieszkańców”.
Czy mają szansę?
Raczej nie, wszak jak zakazać komuś zwiedzania miasta w świecie połączonym ze sobą jak nigdy wcześniej. Jak zabrać pracę tysiącom żyjących tu ludzi? Jak zdecydować, kto może zarabiać na chleb na wycieczkowiczach, a kto nie? Turyzm jak pelikan barcelońską krwią karmi mieszkańców.
Czy to znaczy, że pokornie godzą się na zoowienie ich miasta? (tak, wymyśliłem se czasownik. Stać mnie).
Mieszkańcy Barcelony są zaskakująco przemiłymi, uśmiechniętymi i pozytywnie nastawionymi do przyjezdnych gospodarzami w całej tej sytuacji. Nie trafił nam się ani razu nikt, kto był jakoś spektakularnie opryskliwy, właczając w to kierowców autobusów. A to już jest coś.
Jednak proszę nie dać się zwieść całej tej serdeczności.
Barcelończycy turyzmu nie lubią.
Czy mają rację?
Tak
Oj Jezusieńku: tak, tak TAK!!
Tutaj nawet będąc turystą masz dość turystów.
Kolaż pod tytułem: Najgorszy Rodzaj Ludzi
Jako przyjezdny masz ochotę zamordować każdego autora przewodników po stolicy Katalonii za runmagedon jaki Ci zafundowali w tych podchwytliwych rozpiskach typu “Barcelona na weekend”, “Jak zobaczyć Barcelonę w 24h”, “Top 10 w Barcelonie”. To powinno być top 10 upadków na głowę, po których autor napisał taki artykuł. Każda taka trasa to ścieżka zdrowia, która dałaby tydzień mokrych snów niejednemu komendantowi ZOMO.
Barcelona to nie jest duże miasto, ale tylko na papierze bo do miasta nie liczy się kupa dzielnic, których jakiś kartograf uznał, że nie ma potrzeby włączać . Bo nie. Bo Barcelona ma być mała.
Prawda ma wektor w totalnie przeciwnym kierunku: mała to ona nie jest, a jej atrakcje są jakby celowo rozrzucone po każdym jej zakątku. Samo Passeig de Gracia, gdzie znajdują się najsłynniejsze budynki Gaudiego ma półtora kilometra. Które człowiek przechodzi w tą i z powrotem, po i tak gwarantowanym trekkingu przez La Ramblę i prawdopodobnie wcześniej przedeptany port jachtowy. Tylko, że na Passeig de Gracia to się nie kończy bo jeszcze trzeba obstrykać zdjęciami Sagrada Familię, a najlepiej to ją dookoła obejść. Potem jeszcze wyskok do Parku Guell, a tam (a jakże!) kolejna trasa spacerowa. Całe to maszerowanie na koniec okrasza się wisienką na torcie w postaci obowiązkowej rundy honorowej wokół magicznej fontanny przy Montjuic i już człowieka c***j trafia bardziej niż Korzeniowskiego w tym samym miejscu w 1992, wbijając w głowę tylko jedno pytanie:
–I po co ja tyle szedłem?
Tylko to łażenie wcale nie jest najgorsze, to zaledwie dodatkowy przyczynek do poczucia totalnego zmęczenia pobytem w Barcelonie. Zdeptany jak dromader chodzi się tutaj w ciągłej, uciążliwej obecności tłumu. Wszędzie, wszędzie, wszędzie. Bez przerwy robiący zdjęcia, bez przerwy się gubiący, bez przerwy żrący, bez przerwy pijący. Wszędzie są ludzie, a wraz z nimi ciążąca świadomość, że jest się przecież jednym z nich. Przejeżdżającym na kilka dni i karmiącym się tym miastem pasożytem. Pijawką w krwiowodzie tego wspaniałego miasta.*
Skąd zaraz takie mocne słowa?
Bo nikt mi nie zabroni.
To po pierwsze.

Po drugie chodzi o coś więcej: biznes turystyczny nie tylko daje dochody, ale także i sporo odbiera. Wszyscy chcą zobaczyć jakieś miasto, ale to co w podróżach zachwyca najbardziej to charakter miejsca, który niezaprzeczalnie zawsze tworzą mieszkańcy. Zbiór różnych kolektywów, który w jakiś sposób zmienia i modeluje miejsce wokół siebie. To im zawdzięczamy wyjątkowość każdej z dzielnic. Jak słusznie mawiał Otis Skryba: w życiu cenię najbardziej ludzi i te przypadkowe z nimi spotkania.
A w mieście zalanym turystami coraz trudniej o takie spotkania, które wpływają na nasze życie. Wszyscy lecą na łeb na szyję, aby odhaczyć największe atrakcje, zaliczyć te najważniejsze muzea i zjeść jedzenie, które z odwiedzanym miejscem ma tyle wspólnego co ryba po grecku z Grecją.
Turyzm jest potrzebny, ale niekontrolowany zaczyna wypychać mieszkańców z miasta, a ono bez nich zamienia się w wydmuszkę. Ładną pisankę, która nie ma w sobie nic za wyjątkiem kas biletowych i pamiątkarskich straganów.
W Barcelonie łatwo idzie sobie niewyobrażać mieszkania w niej – chodzenia po mieście w ciągłym tłoku, siadania do restauracji gdzie natrętnie wciska się paellę i sangrię, albo co i rusz jakiś Amerykanin się oświadcza. Bez barów, które przestają być tradycyjnymi hiszpańskimi trochę obskurnymi miejscami z duszą (o jakich pisałem choćby tu), a za to z knajpami, które serwują kombuchę i burgery z quinoa, czy o zgrozo fish’n’chips i empanady.
Wszystko jest dla ludzi, tylko dla jakich? Tych, którzy o to miasto dbają na codzień, czy tych którzy są tu tylko przejazdem?

To co zrobić?
Przede wszystkim nie chodzić za dużo po takich miejscach jak Barceloneta, Barrio Gótico, port czy Passeig de Gracia – a przynajmniej nie za długo i robić to rozważnie, rozkładając sobie wizyty na kilka dni albo i poświęcając jeden na przebicie się przez atrakcje do odhaczenia i potem zabranie się za Barcelonę z odrobiną gracji <-link
Nie przejmować się za bardzo knajpami, które polecane są w przewodnikach, czy mają dużo gwiazdek nabitych w Googlu. Zdecydować się czy ma się ochotę jeść tanio i szybko, jeść lokalnie, jeść ciekawie i nowocześnie, czy elegancko i wyszukanie. A potem tam iść. Barcelona spokojnie oferuje wszystkie z tych rzeczy.
Co zwiedzać? To co się chce i tak jak się chce, jeśli wybierać turystyczne miejsca to świadomie takie, które mają szansę nas zachwycić: iść do muzeum sztuki tylko jak lubimy sztukę, pchać się do środka budynków Gaudiego jak naprawdę lubimy architekturę, chodzić po kościołach jeśli rzeczywiście nas interesują – słowem iść tam gdzie jakiś przepychający się z selfie stickiem wafel czy inni tańczący tik-tokerzy nie zepsują nam dnia, bo i tak chcieliśmy tam być.
I będzie dobrze.
* Proszę się uspokoić to tylko żart.