W miastowym tinderze nikt nie ma takich zdjęć i bio jak to stolica Katalonii. I wszystko byłoby pięknie gdyby nie Ci podli turyści!
Rzucając w Barcelonę

W miastowym tinderze nikt nie ma takich zdjęć i bio jak to stolica Katalonii. I wszystko byłoby pięknie gdyby nie Ci podli turyści!
Czyli rzucając się wszędzie tam gdzie zabunkrowali się ci, którzy w Barcelonie mieszkają, a nie bywają na urlopie.
Nigdy nie wiadomo jak się trafi, ale wiadomo, że jest gdzie jeść! Jesz mięso? To jedz! Jesz ciastka? Tu masz ciastka! Wegańskie? O tu też!
Barcelona bywa marzeniem albo i koszmarem. Jej centrum jest niczym Dr. Jeckyll i Mr. Hyde – ma dwie twarze, którymi potrafi turystę zachwycać albo dręczyć według własnego widzi mi się.
Nawet bardzo. Można być najpiękniejszym miastem na świecie i spod tej lawiny nie dać rady wyjść. Wszystko jest dla ludzi, tylko dla jakich?
Jedyny problem z Gironą to to jak się wymawia jej nazwę. Można po polsku, albo po hiszpańsku (chirona) albo (cherona) albo jeszcze po katalońsku (żerona) czy (żirona). Nieważne jednak jak się wymawia, ani czy w końcu wymawia się to poprawnie. Najważniejsze to tu przyjechać.
Słowem miejsca gdzie podaje się horciatę i churros oraz gdzie trochę ryzykują ci, którym skacze cukier, czy zbiera się cholesterol.
W Hiszpanii footbolówkę kopie się na stadionach i na ulicach, a football kopie się w parlamentach i królewskich pałacach.
Za nim się zapłaci za to własnymi nerwami, warto się pocieszyć tym, że nie jest to wymierzone przeciwko nam, tylko przeciwko światu/systemowi/wszystkim.
Ciasne bary są jednym z efektów stagnacji, jaką tyrania miała na społeczeństwo i chociaż nie są one już spowite papierosowym dymem atmosfera nadal jest tutaj gęsta.