Chodź malutki, chodź do gąbki, zaraz wgryzę w ciebie swoje ząbki.
Tak już jest, że dobre jedzenie robi z człowieka lekkiego perwerta, a słuchając głodnych ludzi, którzy w końcu dorwali się do miski empanadas można dostać gęsiej skórki. Najpierw coś do nich szepczą, potem słychać najpierw zasysanie, a później jęki na przemian z mlaskaniem.
To dlatego, że te rarytasy bywają bardzo gorące, a kierowany instynktem głodny człowiek łatwo o tym zapomina. Efekt jest podobny do koszmaru dzieciństwa, czyli ciastka z jabłkiem serwowanego w McDonald’s.
Boli.
Na początek empanadas
Empanadas to coś pomiędzy polskim pierogiem, rosyjskim pirugiem i włoskim calzone. Jest to charakterystycznie złożone ciasto z różnymi nadzieniami. Najpopularniejsze trzy to carne (wołowina), pollo (kurczak) i jamon y queso (szynka z serem), która jest ogólnie uważana za wegetariańsko-bezglutenową wersję. Jak ma się szczęście to może gdzieś w Buenos Aires trafi się pizzzeria, która serwuje nadzienie ser z cebulą.
Królują, czyli wołowe tak naprawdę sprawiają wrażenie jakby powstały z resztek z blatu, oprócz mięcha jest wszechobecne jajko na twardo, oliwka i to jakiś ziemniak, jakaś marchewka, palec niedoszłego zięcia szefa kuchni, słowem: co pod ręką. Jest to też jedyne danie z którym Argentyńczycy są w stanie trochę eksperymentować i dodawać nowe nadzienia takie jak niebieski ser pleśniowy, czy ryba.
Jednak wszystko ma swoje granice i gdy powiedziałem im, że w moim mieście można dostać niemal identyczne zapiekane pierogi ale także na słodko to spojrzeli na mnie jakbyśmy krzywdę ich ukochanym empanadas robili. Wytłumaczenie tego, że u nas pierogi się gotuje okazało się w ogóle zagadnieniem na poziomie fizyki kwantowej, które skończyło się moją czterogodzinną harówką i lepieniem ruskich i z mięsem.
Empanadas to jeden z podstawowych składników diety nad Rzeką de la Plata i normalnym jest zamawiać docenas (czyli tuziny) na wynos w lokalnej pizzerii. Przychodzą w tych samych kartonach co pizza, a spożywczymi markerami oznacza się, które są z czym.
Oczywiście każda knajpa od Buenos Aires po Mendozę i Ushuaię będzie się chwalić swoimi empanadas, lecz nawet oni muszą przyznać, że najlepsze są te na północy w regionie Salta.
Nauczony tym, że argentyńskie zachwalanie bywa na wyrost pokiwałem głową, myśląc sobie, że pewnie niczym się nie różnią od tych serwowanych w stolicy. Tak jak makarony i gnocchi, które dosłownie i w przenośni dzieli ocean od tych serwowanych we Włoszech.
Salta – najsmaczniejsze miasto Argentyny
Salta to miejsce ze słabą reklamą a za to z niesamowitymi widokami, charakterem i świetną kuchnią czyli trochę jak Polska. Tutejsze empanadas to są jednocześnie łamańce językowe i raje dla podniebienia. Przede wszystkim dlatego, że na północy kochają przyprawy, kolory i sosy. Nie dostaje się suchych mięsnych rarytasików ale śliczne, małe cudeńka. A egzotyczne smaki dodają kolorytu i napędzają ciekawość.
Tak o to natrafia się na empanadas de llama, czyli nadziewane mięsem lamy, szczypiorkiem i sosem pomidorowym. Wraz z nimi o uwagę proszą się empanadas de quinoa, czyli ze specjalnym nadzieniem z południowoamerykańskiego zboża z serem i suszoną papryką. A jeśli nie to, to zawsze można zaryzykować empanadas con charquit, czyli nadziewane suszoną wołowiną. Tą można kupić na kilogramy w lokalnych spożywczakach, ale wygląda jak zaschnięte kawałki padliny, których nawet kondory nie chciały ruszyć. Za to nadziewane nim”pierożki” są bardzo smaczne.
Tamales i humitas – z czym to się je?

Region oferuje jednak znacznie więcej. Tamales i humitas to są kukurydziane przysmaki zawinięte w liście kukurydzy, podobnie jak gołąbki. Były też powodem mojego lekkiego zażenowania w knajpie i rozbawienia siędzących w środku gości. Otóż pewnym siebie głosem zamówiłem co chciałem, udając nawet, że wolę humitę wytrawną od tej słodkiej. Gdy je przyniesiono trochę zabrakło mi pewności co do tego jak się to je. Rozejrzałem się dookoła, a tam jak na złość nikt nie jadł tej potrawy. Spanikowany mózg rzucił hasło „gołąbek to gołąbek, wsuwaj„.
Tak więc nożem do steka przebijałem się przez grube liście kukurydzy i gdy w końcu odkroiłem kawałek to żułem go z dobrą minutę. W końcu przełknąłem nie bez bólu, czym jednak udało mi się zszokować właścicielkę przybytku i kelnerki. Gdy się zabrałem za drugi kęs, te ruszyły gringo na ratunek. Okazało się że to nie jest kapusta i tego się nie je, a jedynie przekraja tak aby uwolnić nadzienie. Tamales to mięsny klopsik owinięty w ciasto na bazie mąki kukurydzianej z cebulą i przyprawami. Humita to to samo tylko zamiast mięsa jest ser, oraz może być słodzona lub wytrawna. Do tego dostaje się pikantną pomidorową salsę. Wszystko w połączeniu smakuje świetnie i aż ciężko uwierzyć, że taka dobra strawa znajduje się na bazarze, gdzie obok ktoś sprzedaje podrabiane teledyski Shakiry.
Locro – czyli grochowa na bogato

Locro jest za to zupą, która sytością może stawać w szranki z wojskową grochówką. Powstała w kręgach gauczów pasących krowy na górskich pastwiskach. Ci zaś mogą sobie pozwolić jedynie na kilka szybkich przerw na mate i jeden posiłek dziennie. Dlatego z myślą o nich ktoś upichcił zupę z dyni z białą kukurydzą, białą fasolą, ziemniakami, szczypiorkiem oraz wołowiną. Z tym, że kawałki wołowiny są tak wielkie, że potrzebny jest osobny talerz na to aby je sobie pokroić. Przed podaniem z wierzchu posypuje się ją sproszkowanym chilli, zabarwianą oliwą i szczypiorkiem. Podaje się ją też z chlebem, ale i bez tego wsunąć jedną porcję to wyczyn.
Locro sprawdza się gdy zerwie się andyjski wiatr i sypiąc piaskiem w oczy pozbawi resztek ciepła i energii. Co najlepsze smakuje równie dobrze jak wygląda. Żeby lepiej się locro trawiło oczywiście poleca się kieliszek czerwonego wytrawnego, najlepiej lokalnego, z gór. Tak na prawdę to na to każdy powód dobry, ale w towarzystwie takiego jedzenia aż chce się złapać gitarę ze szczęścia i zaśpiewać. Albo chociaż zakrzyknąć.
Salud!
Rady praktyczne:
Empanadas są dostępne niemal na każdym kroku i w każdej restauracji, jako danie główne albo jak przystawka. Z ich jakością jest jak z pierogami: zależy od miejsca. Ogólnie są dobre, przydają się jako przystawka złapana w drodze do pracy, zwłaszcza te poza Saltą, np w stolicy gdzie potrafią być całkiem spore.
W Cafayate w regione Salta znajduje się knajpa, która podobno oferuje 21 rodzajów empanadas, ale to zależy od szczęścia. Zawsze znajdzie się te z wołowiną.
W Salcie empanadas możńa dostać niemal wszędzie, jest miejsce zwane empanaderią, przy głównej ulicy San Martin około 2km od dworca, czyli 20 bloków. Tam podobno można zażądać najpierw degustacji a dopiero potem wyboru.
Tamales i humitas sprzedawane są także w całym regionie Salta i Jujuy, także na ulicach, niemal na każdym kroku.
Te które ja znalazłem były w jednej z knajp zaraz po wejściu na główny bazar, też od strony ulicy San Martin.
Jedne z najlepszych empanadas jakie jadłem były smażone, które dostałem w indiańskiej wiosce Purmamarca w Jujuy, w restauracji el Algarrobo.
Locro jadłem w restauracji Dona Salteña w Salcie na ulicy Cordoba na przeciwko kościoła San Francisco, bardzo dobra atmosfera i kelnerzy w tradycyjnych regionalnych strojach.
Ceny:
Empanadas od 8 do 19 pesos za sztukę zależy od miejsca (ok 2-5 zł)
Tak samo od 50 do 140 pesos za tuzin. (ok 12-35zł)
Humita między 40 a 60 pesos (ok 10-15 zł)
Tamales między 25 a 45 pesos. (ok 6- 11 zł)
Locro w Dona Saltena 120 pesos
Tamales, empanadas i humitas są cudne, ale to nie jedyne co Argentyna potrafi zaoferować! Kliknij w któryś z poniższych tytułów jeśli mi nie wierzysz!